Recenzja - „Gdybym wiedziała” Rebecca Donovan

Wszyscy jesteśmy przeklęci - absolutnie każdy z nas.
Naszą zgubą nie okażą się wcale nieodparte chęci czy uzależnienia. To nie przez chciwość ani pragnienie wylądujemy na kolanach. Nasze przekleństwa wpaja nam się jako zalety; ideały, do których powinniśmy dążyć. Tyle że to są właśnie cechy uznawane za najbardziej zaszczytne, powodujące największe zniszczenie.

Rebeccę Donovan większość zapewne kojarzy z serii Oddechy, z którą ja nie miałam okazji się zapoznać. Zabierałam się i zabierałam, ale jakoś zawsze mi nie po drodze. Natomiast całe lata temu, gdzieś na początku działalności bloga czytałam (i recenzowałam) jej powieść Co, jeśli... Historia ta, nawet jeśli zatarły mi się jej szczegóły, zostawiła po sobie na tyle miłe uczucie, że bez wahania sięgnęłam po najnowszą książkę autorki. I kurczę powiem Wam, że nie spodziewałam się to będzie tak dobre...

W rodzinie Lany każda kobieta ma pewną, wydawałoby się, dobrą cechę – która jednak przynosi jej tylko nieszczęście. Wiara, Zaufanie, Życzliwość i Odwaga niszczą ich życie, chociaż powinny je budować. Klątwą Lany jest absolutna szczerość. Dziewczyna przeczuwała, że ta cecha może ją kiedyś zniszczyć, ale nie miała pojęcia, jak dramatyczne będą tego okoliczności. Gdy mimowolnie staje się świadkiem strasznych wydarzeń, decyduje się milczeć, sądząc, że prawda i tak jej nie uratuje. Niestety, biegu wydarzeń nie da się zatrzymać. Oskarżenia padają na nią, a to doprowadza ją tam, gdzie nigdy nie chciała wrócić… Musi stać się zamkniętym wulkanem milczenia, odrzucenia, tajemnic i braku miłości. Czy z tej sytuacji jest w ogóle jakiekolwiek wyjście? Czy Lana ma szansę uratować chociaż siebie? A może wszystko zniszczy eksplozja wulkanu?
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Zacznę od tego, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce - opis jest tak tajemniczy i niejednoznaczny, że równie dobrze mogła to być fantastyka, romans, thriller czy powieść obyczajowa, więc tym bardziej byłam zaintrygowana, co właściwie przygotowała Rebecca Donovan. Pierwszym zaskoczeniem były podziękowania, które pojawiły się gdzieś przed połową - okazało się, że w ramach jednego tomu Wydawnictwo Feeria tak naprawdę uraczyło czytelników dwiema książkami: Gdybym widziała oraz Znając ciebie. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo dopiero w tamtym momencie faktycznie zaczęłam się wciągać w akcję. Pierwsze sto stron było raczej niemrawe, jakoś nie przemawiała do mnie ta historia i najzwyczajniej w świecie nudziło mi się. Za to po przekroczeniu tej magicznej bariery okazało się, że już nie mogę się oderwać. 

Gigantycznym atutem tej historii jest jej wyjątkowy klimat. Sekrety mnożą się mnożą, a odpowiedzi jak ze świecą szukać. To sprawia, że wokół bohaterów narasta aura podejrzeń i niepewności, nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a gdzie ukrywa się wróg. Tajemnicze wiadomości, dziwne zdarzenia... nikt nie jest bezpieczny, a Lana nie wie komu ufać, a więc my również nie. To jest właśnie to, co tak bardzo wyróżniło tę powieść na tle innych książek młodzieżowych i dokładnie dzięki temu tak bardzo mi się podobała. Rebecca Donovan wprowadziła cały wachlarz postaci drugoplanowych, a że wszyscy budzili moje podejrzenia, doprawdy miałam w kim wybierać. Pisarka  nie dostarcza czytelnikowi praktycznie żadnych odpowiedzi, a dokładając jedną tajemnicę do drugiej, sukcesywnie buduje z nich cały mur - a ja nie mogę się doczekać aż on runie. Samą powieść czyta się wręcz błyskawicznie, po pierwsze dzięki bardzo płynnemu stylowi autorki, a po drugie chcąc poznać odpowiedzi, właściwie gonimy akcję. Dawno nie doświadczyłam tego magicznego uczucia, że chce przerzucić całą lekturę do ostatniej strony i sprawdzić, jak to się wszystko skończy. 

Mój jedyny problem to wiek bohaterów. W momencie rozpoczęcia tej historii Lana ma 15/16 lat, a zachowuje się jak dysfunkcyjna dwudziestoparolatka. Z ręką na sercu, żeby móc całkowicie cieszyć się tą historią, bo naprawdę, naprawdę chciałam, świadomie postanowiłam zignorować ten fakt. Trzy lata więcej i nawet by mi to nie przeszkadzało, a tak zupełnie mi to nie grało. Autorka albo powinna darować sobie niektóre zachowania bohaterów albo podwyższyć ich wiek, żebym nie miała przed oczami dzieci z flaszkami. 

Gdybym wiedziała okazało się znacznie bardziej interesującą książką, niż zakładałam. Mimo niemrawych początków, świetny klimat oraz otaczające fabułę tajemnice, sprawiają że w tej historii nic nie jest oczywiste, a ja nie mogłam się od niej oderwać. Rebecca Donovan pokazała mi nieco inne oblicze niż znałam, nie skupiając się praktycznie wcale na wątku romantycznym i niesamowicie mi się ono spodobało. Ze swojej strony mogę gorąco polecić Wam tę książkę, jeśli tylko jesteście w stanie przymknąć oko na nieodpowiedni wiek bohaterów. Ja z niecierpliwością wypatruję kontynuacji. 

Moja ocena: 8/10

Skończyłam czytać: grudzień 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,83/10
Okładka: miękka z zakładkami
Ilość stron: 504
Data wydania: 28 listopada 2018 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Monika Wisniewska
Cena (z okładki): 39,90 zł

Nie chcę do nikogo należeć. Nie jestem niczyją własnością. Tak wiele razy byłam świadkiem, jak jedna osoba zatraca się w drugiej. Nie identyfikuje się już jako osobny człowiek, ale jako my. Dopóki jedno z nich nie oznajmia, że my to za mało i odchodzi, bo w końcu zawsze tak się dzieje. Ja nie zatracę się w nikim. Dzięki temu, kiedy ten ktoś odejdzie, nie zabierze mnie razem z sobą.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young


Recenzja - „Nawet o tym nie wspominaj” Estelle Maskame

Czuję, że tak wiele mnie od nich dzieli. Wiem, że jestem tuż obok, ale czasami mam wrażenie, jakby wcale mnie tu nie było. Wszystko jest takie zdrętwiałe, takie puste. Tak bardzo nauczyłem się wszystko ignorować, że czasem nie potrafię wrócić do rzeczywistości. Tak naprawdę nie wiem gdzie jestem.
Po prostu gdzieś.

Generalnie nie jestem fanem wracania do tej samej historii opowiedzianej po prostu z innej perspektywy. Zwykle choć uda mi się dowiedzieć paru nowych rzeczy, mimo wszystko czuję się jakbym dostała odgrzewany kotlet... A jednak są wyjątki - takie powieści czy serie, gdzie po prostu nie potrafię odmówić sobie ponownego spotkania z bohaterami, których historię zdążyłam pokochać. 

Tym razem Estelle Maskame oddała głos bohaterowi, który nikogo nie pozostawia obojętnym. Tę opowieść - opowieść Tylera – po prostu trzeba przeczytać, aby naprawdę zrozumieć, co i dlaczego się wydarzyło. Jak radził sobie dwunastoletni Tyler, dręczony przez ojca? Co czuł jako gniewny, zbuntowany nastolatek, kiedy po raz pierwszy zobaczył Eden?
Masz szansę wejść w głowę Tylera i poznać jego najskrytsze myśli. W końcu dowiesz się więcej o tym, czego nie mogła wiedzieć Eden. Ta perspektywa chwyci cię za serce, złamie je i pokaże, czemu Tyler stał się wiecznie wściekłym i nieszczęśliwym chłopakiem, którego poznałyśmy w pierwszym tomie serii "Dimily".
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Swoją przygodę z twórczością Estelle Maskame zaczęłam ponad dwa lata temu, kiedy na rynku były już wszystkie tomy DIMILY. Po emocjonującej pierwszej części natychmiast zamówiłam dwie kolejne, bo historia Eden i Tylera podbiła moje serce i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam ich dalsze losy. Okazało się, że to właśnie taki taki typ historii, które uwielbiam - pełna dramatów, nieporozumień, problemów i emocji... to właśnie mój styl. Lubię, gdy w książce faktycznie coś się dzieje, kiedy droga do szczęścia jest jak najbardziej kręta, a autor nie daje mi nawet chwili wytchnienia. Taką serią było właśnie Did I mention I love you. Wiadomość o kolejnej części i to dotyczącej mojego ulubionego człowieka, bo nie da się ukryć, że -  przynajmniej dla mnie, Tayler znacząco przyćmił Eden, wywołała uśmiech na mojej twarzy i naglącą ochotę, żeby położyć swoje ręce na Nawet o tym nie wspominaj. Czy historia, która tak bardzo podobała mi się dwa lata temu, nadal trzyma w szachu moje serce? Trochę tak, trochę nie. 

Uwielbiam styl pisania Estelle Maskame. To jedna z tych pisarek, kiedy kolejne strony wręcz przelatują mi przez palce, a ja nawet nie zdążę się zorientować, gdzie zniknęły mi godziny z życia, a ja jestem w połowie lektury. Dokładnie tak samo było tutaj - zakopałam się pod kocykiem i nawet nie wiedziałam, że popołudnie przeszło w wieczór, a ja byłam znacznie bliżej końca niż początku książki. W przypadku Nawet o tym nie wspominaj autorka zdecydowała się na na podzielenie fabuły na dwa wątki czasowe. Czytelnik więc otrzymuje przeplatające się rozdziały - jedne opisują znane nam już wydarzenia z Czy wspomniałam, że cię kocham?, a drugie historię Tylera i jego ojca zanim trafił do więzienia. I to właśnie one głównie trzymały mnie przyklejoną do tej powieści przez całe popołudnie. 

Widzicie nie wracałam do tej serii od dłuższego czasu, więc owszem, miło było wrócić do początku historii i poznać punkt widzenia Tylera. Przypomnieć sobie, za co właściwie lubię tę serię i jeszcze raz móc się w niej zatopić. Jednak nie da się ukryć, że już to widziałam. I choć pewne szczegóły uciekły mi z pamięci, to nie było tam nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Jednak dwutorowe poprowadzenie fabuły okazało się w tym przypadku strzałem w dziesiątkę, bo właściwie nie miałam kiedy się znudzić. Mimo że teoretycznie wiemy, co się stało z pierwszym mężem Elli, to czytanie tego, nie jako opowieść, ale podejście z pierwszej ręki, chwyciło mnie za serce. Możliwość spojrzenia na dzieciństwo Tylera, to poczucie bezradności i strach... sprawiło, że zrozumiałam go znacznie lepiej.

Jednak na samym początku wspomniałam o tym, że coś się zmieniło w moim postrzeganiu tej opowieści, więc o co mi chodziło? Teraz z perspektywy czasu, patrząc na Dimily nieco innym okiem, poniekąd hmm... nie rozumiem, czemu na samym początku związek Tylera i Eden był tak naszpikowany problemami. Ostatecznie przecież wcale nie byli ze sobą spokrewnieni, nie wychowywali się razem, byli po prostu dwójką obcych ludzi... więc ciągłe wspominanie, że on jest jej przybranym bratem było poniekąd bez sensu? To nawet nie tyle, co moje odczucia w stosunku do tej książki, ale bardziej coś w stylu pytania do publiczności - czy tylko ja odnoszę wrażenie, że największą przeszkodzę postawili sobie sami?

Ostatecznie Nawet o tym nie wspominaj okazało się miłym dodatkiem do serii, która kiedyś skradła moje serce. Miałam okazję raz jeszcze spotkać się z bohaterami i spojrzeć na tę opowieść z trochę innej perspektywy oraz dowiedzieć się paru nowych faktów. Z mojej strony gorąco polecam fanom poprzednich książek autorki - z pewnością Was nie zawiedzie.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: listopad 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,33/10
Ilość stron: 462
Okładka: miękka z zakładkami 
Data wydania: 14 listopada 2018 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Cena (z okładki): 37,90 zł


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young

Książkę możecie nabyć między innymi na empik.com

Podsumowanie października

Wiem, że ostatnio zaniedbuję bloga, ale no cóż... nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałam, ani z pełnym przekonaniem powiedzieć, że będzie lepiej. Staram się, ale uczciwie stawiając sprawę, nie jest to aktualnie mój priorytet, bo - tak jak wspominałam - to mój ostatni semestr na uczelni, a praca sama się nie napisze (niestety) :'D. Mimo to, nie porzucam Was zupełnie, dlatego śmiało zaglądajcie, śledzie Facebooka, bo coś pojawiać się będzie na pewno, tylko nie wiem z jaką częstotliwością. Październik upłynął mi na skupianiu się na nauce, gdyż innego wyjścia nie było, także nie miałam nawet kiedy przysiąść do pisania. A mimo to, trochę udało mi się poczytać, głównie na czytniku, czy to przed sem, przy obiedzie, albo na zajęciach. Jak to mówią dla chcącego nic trudnego, a ja zawsze wolałam odpuścić sobie tv na rzecz książki.

Książki, które przeczytałam
Szokująco dla mnie wyszło z tego w sumie 3 079 stron, czyli około 100 dziennie, a miałam wrażenie, że w ogóle nie czytałam w tym miesiącu. Jasne, kradłam jakieś chwile przy posiłkach czy przed snem, ale nie sądziłam, że wyjdzie tego aż tyle O.o 
  • O Pozwól mi zostać już się naprodukowałam, więc więcej możecie przeczytać tutaj, ale jeszcze raz wspomnę, że ogromnie mi się podobała - to właśnie Tijan, którą znam i kocham, odbiegająca trochę od jej dotychczasowych książek wydanych w Polsce.
  • Tak bardzo jak lubię twórczość Laurelin Paige, Gliniarz niestety okazał się totalną porażką i jestem w szoku, że dobrnęłam do końca, bo już w 1/3 odechciało mi się kontynuowania tej historii.
  • Wbrew grawitacji Julie Johnson było totalnym strzałem w ciemno, poza faktem, że podobała mi się okładka. Niestety uczciwie przyznam, że choć książka przypadła mi do gustu podczas lektury, to po niecałym miesiącu ledwo jestem w stanie przypomnieć sobie treść. Także było w porządku, ale w ogólnym rozrachunku nic wartego zapamiętania
  • Skandal, i zresztą cała seria Świętych grzeszników, to czytadło po które sięgnęłam od niechcenia. L.J. Shen nie wpasowuje się w moje gusta, ale całkiem dobrze odrywa od rzeczywistości
  • Magia wskrzesza to kolejny świetny tom przygód Kate Daniels, czyli urban fantasy, które uwielbiam i na które zawsze czekam z wytęsknieniem. Ilona Adrews stworzyła fenomenalnych bohaterów i genialny świat, a każda kolejna powieść z tej serii, sprawia, że kocham ją odrobinę bardziej.
  • Po świetnym Revved pokusiłam się również na Revived i w sumie nie żałuję. Wprawdzie Samatha Towel troszkę bardziej podobała mi się w historii Carrica i Andi, ale tu również było dobrze. 
  • Twórczość Lennifer L. Armentrout poznałam przy serii Lux, ale skradła moje serce dopiero serią Dark Elements. Z ciekawością obserwuję jej nowe książki i Lucyfer w sumie okazał się miłym zaskoczeniem. To coś w stylu romansu z elementami thrillera bądź kryminału, więc nie do końca mój gatunek, ale czytało się bardzo przyjemnie, choć bez efektu wow. 
  • Przy zalewających rynek wydawniczy erotykach, czasami myślę, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a jednak Stylo Fantome się to udało. Fabuła Poniżenia jest ciężka, wypełniona dosadnymi opisami i mocnymi scenami, przez co zostawiła mi masę splątanych uczuć, bo na początku nie byłam w ogóle pewna, czy mi się podobała - w sumie dalej nie jestem. Za to muszę przyznać, że z niecierpliwością oczekuję kontynuacji, więc jednak coś w sobie ma. 

Najlepsza książka
Po moich zachwytach nad Tijan, pewnie spodziewalibyście się ją tu zobaczyć, ale ten tytuł bez cienia wątpliwości należy się Ilonie Adrews. Powtórzę raz jeszcze, że uwielbiam jej serię, a Magia wskrzesza nie była wyjątkiem - wręcz przeciwnie uważam ją za jeszcze lepszą niż poprzedni tom. Zmiana scenerii i rozwinięcie wątków to był strzał w dziesiątkę i mam szczerą nadzieję, że Fabryka Słów nie każe czekać mi długo na następną część. 

Najgorsza książka
Jeśli napiszę, że wszystkie książki z motywem "hej zostań ojcem mojego dziecka" doprowadzają mnie do białej gorączki, to wystarczy? Gliniarz miał być odskocznią, a okazał się dramatycznie nieciekawym erotykiem, pełnym absurdalnych dialogów - Laurelin Paige tym razem zupełnie się nie popisała. 

Przyszło też do mnie parę nowych książek, ale że aktualnie nie mam do nich dostępu, to pokażę Wam je przy następnej okazji ;). Tymczasem jak Wam minął październik? Jesienna aura za oknem doskwiera, czy skłania do zakopania się z książką pod kocykiem? :D

Recenzja - „Pozwól mi zostać” Tijan

Moja twarz. Moje ciało. Moje serce - to wszystko odeszło wraz z nią, bo ona była mną.
Moja siostra bliźniaczka zabiła się dziewiątego czerwca.
Następnego dnia miałyśmy skończyć osiemnaści lat.

Na długo przed oficjalnym wydaniem jakiejkolwiek książki Tijan w Polsce, zdążyłam ją pokochać za Broken and Screwd - cudowną serię, która chwyciła mnie za serce żelazną pięścią. Także byłam prze szczęśliwa na możliwość przeczytania innych jej dzieł, ale okazało się, że czegoś mi w nich brakowało. Nadal podobała mi się jej twórczość (wciąż tak jest), ale to nie było do końca to, czego po niej oczekiwałam. Aż do momentu, kiedy sięgnęłam po Pozwól mi zostać...

Zapytała, czy może zostać, a on jej pozwolił.
Tej feralnej nocy, kiedy świat Mackenzie całkowicie runął, dziewczyna miała nocować w obcym domu. Przez przypadek trafiła do pokoju Ryana. Powinna od razu odejść, powinna czuć się zażenowana, powinna przeprosić, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Tej nocy zupełnie obcy chłopak sprawił, że czuła się bezpieczna, a jego pokój stał się dla niej jedynym miejscem, gdzie w końcu mogła uspokoić swoje myśli. To właśnie tej nocy, jej siostra bliźniaczka odebrała sobie życie.
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie szerokie pole do popisu, które zresztą w pełni wykorzystała, dosłownie doprowadzając mnie do łez. Historie, które to potrafią na stałe zajmują sobie miejsce w moim mózgu, a ja zawsze gorąco je polecam. Widzicie, wszystko rozbija się o to, że czytając tyle książek ile czytam, mając w pamięci przynajmniej zarys każdej z nich, wcale nie tak łatwo doprowadzić mnie do łez - potrafią to tylko historie, które są genialne już od pierwszych stron i utrzymują ten poziom przez całą lekturę.

W przeciwieństwie do Fallen Crest czy Antybrata w Pozwól mi zostać jest dużo bardziej emocjonalnie - na pierwszy plan wcale nie wysuwa się wątek miłosny, a ból Mackenzie po stracie siostry, a także obraz rodziny, która musi pogodzić się ze dotkliwym brakiem jednego członka. Wiadomo, że taka tragedia może ich nieodwracalnie rozdzielić lub sprawić, że więzi między nimi będą silniejsze niż kiedykolwiek. Tijan świetnie radzi sobie z opisaniem tego rozdarcia, problemów i wyzwań, które staną na drodze Mac i jej bliskich do "normalności". Bo jak można pogodzić się z brakiem osoby, która znała cię najlepiej na świecie? Właśnie to czeka główną bohaterkę i właśnie tego wszyscy od niej oczekują.

Chwila, w której czytelnik ma okazję poznać Mackenzie następuje tuż po stracie siostry, także nie mamy okazji poznać jej "przed". Dostajemy za to wgląd w jej zniszczoną duszę, ból który trawi ją od środka i krótkie fragmenty przeszłości, pozwalające dostrzec jak bardzo zmieniła ją śmierć bliźniaczki. I zabrzmię jak zdarta płyta, ale Tijan naprawdę świetnie poradziła sobie z ukazaniem zdewastowanej dziewczyny i przekazaniu czytelnikowi jej emocji. Poza fragmentem, gdzie faktycznie się popłakałam, przez większość czasu czułam ucisk w dołku - tak bardzo wczułam się w tę opowieść. Rayan okazał się idealny dla tej historii, bo stanowi opokę, której Mackenzie chwyciła się, kiedy tonęła w bólu. Był dla niej wsparciem, przyjacielem i osobą, która pozwalała jej złączyć na nowo kawałki jej strzaskanego serca. I absolutnie go za to uwielbiam, a jednocześnie wydaje się on ociupinkę zbyt idealny jak na mój gust. Do tej powieści pasował wręcz idelanie, więc nie będę się czepiać, ale cichy głosik z tyłu mojej głowy podpowiada, że niewiele brakowało, żebym miała go dość - choć na szczęście do tego nie doszło. 

Pozwól mi zostać, w porównaniu z innymi książkami Tijan wydanymi w Polsce, zdecydowanie zwiera dużo większy ładunek emocjonalny - czyli dokładnie to, za co pokochałam jej twórczość i czego do tej pory nieskutecznie szukałam. Autorka świetnie radzi sobie z opisywaniem bólu towarzyszącego jej bohaterom, umiejętnie przelewając je na czytelnika. Jeśli nie jesteście fanami jej dotychczasowej twórczości gorąco zachęcam, do dania jej kolejnej szansy, bo Pozwól mi zostać to nie kolejny romans. To opowieść o tragicznej stracie i przeszywającym bólu, z którym trzeba nauczyć się żyć. 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: październik 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,71/10
Ilość stron: 406
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 28 września 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka



Czułam ją wszędzie.
Siedziała obok mnie.
Stała przy mnie.
Chodziła obok.
Była mną, ale ja już nie byłam nią.
Kątem oka spojrzałam na Rayana. [...]
Był jak opatrunek na moje rany - zakrywał je, ale tak naprawdę ich nie lezył. Rany wciąż były otwarte, a ja miałam nadzieję, że będę poruszać się na tyle szybko, że moje wnętrzności nie rozleją się dookoła. 

Recenzja - „Addicted. Podwójna namiętność” Krista & Becca Ritchie

On jest tutaj. Ja jestem tutaj.
Niczego więcej nam nie trzeba.
I to jest nasze największe kłamstwo.

Patrząc na okładkę, tytuł i opis nie spodziewałam się za wiele po początku serii Addicted. Trochę problemów, trochę sztampowego romansu i wspólnej ucieczki w stronę zachodzącego słońca. O jakże się myliłam.

Nieśmiała, drobna Lily Calloway, niepotrafiąca powiedzieć „nie”, rumieniąca się nawet w towarzystwie chłopaków, ma poważny problem – jest uzależniona od… seksu. Kolekcjonuje akcesoria erotyczne oraz filmy i praktycznie codziennie zalicza numerki w klubach nocnych. Jej przyjaciel Loren Hale to z kolei zabawny, cyniczny szkolny outsider żyjący w cieniu ojca. Chłopak szuka w alkoholu ucieczki przed problemami. Aby ukryć swoje słabości przed rodziną, Lily i Lo decydują się na fałszywy związek – oznacza to zamieszkanie razem, pójście do college’u i, co najważniejsze, odcięcie się od krewnych. Przyjaźnią się od małego, więc wspólne ukrywanie swoich niedoskonałości nie przysparza im problemów. Do czasu.
To pasjonująca historia dwojga życiowych rozbitków, którzy udają parę, by pomagać sobie w życiu wypełnionym nałogami, i stać za sobą murem.
(Źródło: Wydawnictwo W.A.B)

Straszną krzywdę robi tej książce okładka i tytuł - oba sugerują dokładnie to, co opisałam wyżej. Kolejny romans/erotyk, który choć może być przyjemny, nie zatrząśnie moim światem. Ja wiem, że tłumaczenie nazwy zwykle pozostawia wiele do życzenia, ale jakim cudem z Addicted to you powstała Podwójna namiętność? Dodatkowo pośród tak wielu gołych klat na okładach, ciężko się rozeznać, co może być warte uwagi, a co będzie kolejną stratą czasu, przy czym wizualnie książka po postu ginie w tłumie, a długo już nie widziałam okładki, która tak bardzo nie pasowała by do treści. Owszem, w książce znajdują się sceny intymne i jest ona przeznaczona dla osób +18, jednak nijak nie wpasowuje się jako powieść erotyczna - co sugeruje grafika. Nie wspominając, że wydawca kwalifikuje ją jako powieść dla nastolatków, co jest po prostu śmieszne, bo seks i alkohol stanowią główną oś fabuły - więc to raczej oczywiste, że grupa docelowa została określona po prostu tragicznie. Addicted podchodzi pod typowe New Adult, opisując zmagania dwojga młodych ludzi ze swoimi uzależnieniami, przy tym stawiając na bardzo niestandardowy dla tego gatunku seksoholizm. Dlaczego nietypowy? Bo o tyle, o ile na narkomanię czy alkoholizm natykałam się dość często, to jestem prawie przekonana, że to pierwsza książka podejmująca akurat ten temat.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorki opisały nałogowców. Jestem pewna, że już o tym wspominałam, ale nie mogę znieść, kiedy lekarstwem na wszelakie bolączki bohaterów jest miłość, co poniekąd jest powodem, przez który ten gatunek w końcu mi się przejadł. Napad? Znęcanie się? Gwałt? Żaden problem, pocałujemy się parę razy i wszytko będzie z nami ok! Bo przecież terapia i jakiekolwiek racjonalne podejście do problemów jest dla prawdziwych ludzi, a nie książkowych postaci. Ughh, no właśnie nie. To była moja największa obawa, kiedy sięgałam po Addicted - że okaże się kolejną powieścią NA, w której brakuje realizmu, a wszystko będzie szło dokładnie po mojej myśli. Tymczasem autorki poświęcają słuszną cześć fabuły pokazaniu, jak bardzo wyniszczające bywają nałogi i jak ciężko sobie z nimi radzić, czy choćby opanować je. Przy tym nie zapominają o emocjach, czy rozwijaniu portretów nie tylko głównych bohaterów, ale także ich rodziny oraz przyjaciół.

Nie da się zaprzeczyć, że relacja Lily i Lorena, jest mocno dysfunkcyjna, i chociaż w tej historii właśnie o to chodziło, i tak to absolutnie ich pokochałam. Przyjaźń, która ich łączy jest bazą całej fabuły i sprawiła, że mocno trzymałam za nich kciuki, mimo że bardzo szybko można zauważyć, że tych dwoje sobie nie służy. Oboje są tak złamani, że nie wystarczy cała rolka taśmy, żeby posklejać choć jedno z nich, a co dopiero związek, który ich łączy. Ale dzięki temu właśnie Addicted jest tak wciągające i przepełnione emocjami, że choćby na chwilę nie mogłam oderwać się od lektury. Fakt, że tak szybko polubiłam głównych bohaterów, sprawił, że każdą ich decyzję przeżywałam całą sobą, mając niekiedy ochotę zanurzyć się w ich świat i walnąć po łbach (lub rzucić czytnikiem z nadmiaru frustracji). I uwielbiam fakt, że ta książka tak mocno na mnie oddziaływała, nie pozwalając minąć problemów Lili i Lo obojętnie, ale przeżywając każdą ich decyzję. To właśnie jest jeden z moich wyznaczników świetnej powieści, a do tej grupy bez wątpienia trafia Addicted.

Pierwszą myślą, która pojawiła się w mojej głowie, dosłownie zaraz po ostatnim zdaniu, to było mocno zaskakujące "o boże, jakie to było dobre". I musicie mi uwierzyć na słowo, że byłam bardzo zdziwiona, jak bardzo Addicted faktycznie mi się podobało, bo absolutnie nie tego spodziewałam się po tej książce. Krista i Becca Ritchie stworzyły historię dwojga nałogowców, mocno przepełnioną emocjami i ukazującą, jak bardzo niszczące może być uzależnienie oraz że nie bez powodu nazwane jest chorobą. Także nie dajcie się zwieść okładce i opisowi - to nie jest kolejny romans/erotyk i jeśli tego szukacie, to Addicted się nie nadaje. Natomiast jest to absolutnie świetne NA, które pochłonęło mnie bez reszty i pozostawiło dyszącą z niecierpliwości za kolejnym tomem. 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: wrzesień 2018 r. 
Ocena z Lubimy Czytać: 7/10
Ilość stron: 368
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 19 września
Wydawnictwo: W.A.B.
Tłumaczenie: Marzena Reyher


Nigdy nie rozmawiamy o uczuciach. O tym, jak on się czuje. kiedy co noc sprowadzam innego faceta. I o tym, jak ja się czuję, kiedy widzę go pijącego na umór. Powstrzymujemy się od wzajemnych ocen, ale cisza wywołuje między nami nieuniknione napięcie. Tak silne, że czasami mam ochotę krzyczeć. Chowam te emocje w sobie. Nic nie mówię. Każda uwaga dotycząca naszych uzależnień narusza działający tu system.

Podsumowanie września


We wrześniu nie było mnie tu za wiele, ale tak jak wspominałam na Facebooku, tym razem wszystkiemu była winna awaria komputera. Na szczęście wszystko już z nim ok, także na dniach pojawi się recenzja Addicted, a ja mogę wrócić do blogowania. Mam nadzieję, że uda mi się je pogodzić z pisaniem pracy, bo w tym semestrze czeka mnie obrona. Możecie zacząć trzymać kciuki! ;)

Książki, które przeczytałam:
W sumie przeczytałam 6 książek, co daje 1 947 stron, odrobinę gorzej niż w zeszłym miesiącu, ale wciąż całkiem całkiem ;). 
Mr. President okazał się kolejnym bardzo dobrym romansem od Katy Evans, z delikatnym wątkiem politycznym. Wprawdzie zabrakło mi tam trochę intrygowania, charakterystycznego dla tego tematu, ale i tak byłam zadowolona. Zaginione laleczki to świetna kontynuacja genialnej książki - Ker Dukey i K. Webster ponownie stanęły na wysokości zadania serwując wyśmienitą lekturę. Pan Perfekcyjny okazał się książką nie tyle złą, co bez polotu. Jewel E. Ann napisała dość przyjemny romans, który wcale nie czytało się źle, ale na rynku podobnych powieści jest mnóstwo, a ta po prostu nie miała nic wyróżniającego. Lawless i Soulless przeczytałam bardziej z ciekawości niż z samej chęci poznania kolejnego dzieła T.M. Frazier, bo King wcale mnie nie zachwycał. Po Addicted nie spodziewałam się fajerwerków, ale o kurczę jakie to było dobre!

Najlepsza książka
Na ten tytuł zasługuje zarówno Addicted, jak i Zaginione laleczki, bo obie bardzo mi się podobały, ale z racji tematyki wybiorę Zaginione laleczki. Autorki świetnie szlifują portery psychologiczne bohaterów, pogłębiając postaci i oszczędzając mi rwania włosów z głowy, z powodu nieracjonalnych zmian. Akcja trzyma w napięciu, a całość - podobnie jak w pierwszej części - zwieńcza zaskakujący cliffhanger, sprawiając, że już nie mogę się doczekać kolejnej części.

Najgorsza książka
Na szczęście żadna z moich lektur nie zasługuje na ten tytuł! Najszybciej trafiły by tu książki Frazier, ale dobrze wiedziałam, czego się po nich spodziewać, więc nie będę hipokrytką teraz określając je jako złe.

Największe zaskoczenie
Addicted to książka, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, między innymi dlatego, że okładka oraz tytuł robią tej pozycji gigantyczną krzywdę sprowadząjąc ją do kolejnego romansidła/erotyku. Recenzja pojawi się na dniach, ale to powieść, na którą naprawdę powinni zwrócić uwagę fani NA. 



Jak Wam minął wrzesień? :)

Recenzja - „Łzy Tess” Pepper Winters


Potwory odnajdują się wzajemnie w ciemności.

Nie o tym miałam dzisiaj pisać, ale właśnie skończyłam czytać Łzy Tess i stwierdziłam, że tym razem najlepiej będzie przelać uczucia na papier zaraz po lekturze. Na powieść Pepper Winters miałam ochotę od momentu, gdy pojawiła się w zapowiedziach, więc raczej nikogo nie zdziwię stwierdzeniem, że nie mogłam się doczekać lektury. Gdy tylko pojawiła się na Legimi, czym prędzej się za nią wzięłam. 

Dwudziestoletnia Tess Snow prowadzi spokojne życie. Jest o krok od rozpoczęcia kariery na rynku nieruchomości, a jej c7hłopak to idealna mieszanka czułości i odpowiedzialności. Aby świętować ich drugą rocznicę, Brax robi jej niespodziankę i zabiera na wycieczkę do Meksyku.
Romantyczne plaże, gorący seks i świetna zabawa — tego spodziewa się Tess. Dziewczyna nie wie, że zostanie uprowadzona, odurzona narkotykami i sprzedana. Siłą wepchnięto ją w mroczny świat prostytucji i zdegradowano do roli zabawki. Jej nowy pan, tajemniczy Q, nie lubi się dzielić.
Czy Brax odnajdzie i uratuje Tess, zanim jej nowy właściciel całkowicie ją zniszczy? Czy dziewczyna odnajdzie w sobie siłę, aby walczyć o swoje bezpieczeństwo i wolność?
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Lubię książki z motywem porwania - jest coś takiego w zagłębianiu się w psychikę ofiary i oprawcy, co sprawia, że nie mogę się oderwać od takiej lektury. Dotyk ciemności, Konsekwencje pożądania czy ostatnio przeze mnie czytane Skradzione laleczki to książki, o których nie da się łatwo zapomnieć, a ja jeszcze wiele godzin po skończeniu mogę analizować motywy bohaterów. Dlatego z taką niecierpliwością czekałam na Łzy Tess. Liczyłam na to zamieszanie uczuć, które zawsze ogarnia mnie przy takich powieściach. Liczyłam na emocje i konkretny, dobry portret psychologiczny postaci. Liczyłam na wartką akcję i historię od której nie będę mogła się oderwać. Liczyłam... ehh... na wiele. Otrzymałam bubel.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że im większe masz oczekiwania wobec danego tytułu, tym większe są szanse, że się zawiedziesz. I z doświadczenia mogę to potwierdzić. Ale z drugiej strony dobra książka, to dobra książka i sama może się obronić - niestety dla mnie Łzy Tess tego nie zrobiły. Mam wrażenie, że Pepper Winters tak mocno starała się zaszokować czytelnika, że napychała swoją książkę coraz to mocniejszymi scenami, zapominając, że poza nimi w tej historii nic się nie dzieje. Zabrakło czegoś, co skleiłoby tę opowieść do kupy. Określanie tej książki jako dark zakrawa na obrazę dla świetnie napisanych książek w tym gatunku - jak choćby wspomniany przeze mnie wyżej Dotyk ciemności. C.J. Roberts gra na emocjach, a choć w scenach erotycznych wcale się nie hamuje, wszystko dobrze ze sobą gra i zabiera czytelnika w mroczne odmęty. Natomiast Winters choć kontrowersyjna, nie ma tej magii w swojej książce. To, co działo się z Tess zupełnie mnie nie ruszało, a w książce na próżno szukać jakiejkolwiek logiki.

Relacja głównych bohaterów jest śmiechu warta. Gdy Q. pojawia się w odległości 15 metrów od bohaterki, ta jest gotowa rozkładać dla niego nogi, a jedyne co ją hamuje to fakt, że on technicznie jest jej oprawcą. Zresztą o tym fakcie Tess zapomina i przypomina sobie tylko w dogodnych dla niej momentach. W jej zachowaniu, myśleniu i decyzjach brakuje konsekwencji i jakiegokolwiek zdrowego rozsądku. Są bohaterowie, którzy w zamierzeniu mają być antypatyczni, ale mimo to czytelnik docenia ich kreację. W tym wypadku nie wiem, co właściwie chciała osiągnąć Winters, bo jeśli jej celem było wzbudzenie sympatii do Q. i Tess to zupełnie jej nie wyszło. Kobieta była tak irytująca w swoich działaniach, że jakoś nie ruszało mnie nic, co się z nią działo - a skoro autorka mocno chciała zbulwersować czytelnika, to możecie się domyślić, że Łzy Tess nie koniecznie opierają się na zbliżeniach bohaterów w pozycji misjonarskiej. A mimo to nie określiłabtm tej książki inaczej niż romansem z paroma mocniejszymi scenami. Żebym mogła chociaż powiedzieć, że tę opowieść ratuje Q., no ale się nie da. Jego zachowanie wcale nie ma więcej logiki niż jej. Darzę go mniejszą niechęcią, tylko dlatego, że autorka postanowiła oszczędzić mi wejścia w jego umysł i nie ma narracji z jego perspektywy.

Dawno nie byłam tak szczęśliwa, że nie kupiłam książki w wydaniu papierowym. Na Łzy Tess czekałam z gigantycznym entuzjazmem, który zamienił się w głębokie rozczarowanie. I choć może nie jest to historia tragiczna, to brak w niej logiki i, przede wszystkim, emocji. Znalazło się tam trochę brutalnych scen, więc niech wrażliwcy mają na to baczenie, ale cała ta książka jako dark erotic to jeden wielki niewypał. Winters tak bardzo skupiła się na kontrowersyjności, że zabrakło jej jednej bardzo istotnej rzeczy - fabuły. 

Moja ocena: 3/10

Skończyłam czytać: sierpień 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,58/10
Ilość stron: 496
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 17 sierpnia 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska

- Są pewne rzeczy, które musisz zrozumieć.
- Jedyną rzeczą, którą muszę zrozumieć jest to, że jesteś potworem, który mnie kupił. Ukradłeś moje życie. Moich bliskich. Zabrałeś wszystko. I tylko to muszę zrozumieć.

Podsumowanie sierpnia



Teoretycznie wakacje właśnie się skończyły, ale niektórzy z nas mają jeszcze miesiąc spokoju (na przykład ja :D). W poprzednim miesiącu zaliczyłam wypad nad morze i udało mi się poczytać, pooglądać seriale i zrobić remont mieszkania - także nawet nie wiem, gdzie uciekło mi ostatnie 31 dni. O tyle, o ile czytelniczo jestem zadowolona, to z pisaniem było trochę gorzej. Po pierwsze dlatego, że przez pierwsze dwa tygodnie mój dostęp do sieci był zdecydowanie ograniczony, po drugie czytałam głównie w aucie jeżdżąc między domem rodziców, a mieszkaniem we Wrocławiu. Większość recenzji mam pozaczynanych, także możliwe, że w tym miesiącu na blogu będzie działo się troszkę więcej ;).
Troszeczkę zmieniam format podsumowania, więc mam nadzieję, że Wam się spodoba.


Książki, które przeczytałam:
W sumie w ubiegłym miesiącu udało mi się poznać 8 nowych historii, co razem daje 3 230 stron, średnio 105 dziennie. 
Cherry jak zwykle była cudowna, ale Powietrze, którym oddycha nie zachwyciło mnie tak bardzo, jak pozostałe książki autorki.
Za to Revved okazało się romansem, który idealnie wstrzelił się w mój gust - wciągający, z odpowiednią ilością dramy i miłości. 
O Dearest Clementine pisałam tutaj, także nie powtarzając się, powiem tylko, że była to świetna historia NA. 
Skradzione laleczki to książka, o której naczytałam się mnóstwa świetnych opinii i miałam wobec niej duże oczekiwania, które wyjątkowo... się spełniły. To historia, która trzymała mnie w napięciu przez całą lekturę z naprawdę świetnie wykreowanymi portretami bohaterów.
Po 365 dni nie sięgnęłabym, gdyby nie recenzja Kasi z niekulturalnie.pl, której sednem było, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Myślałam, że  po tym, jak wydawnictwo zdecydowało się umieścić na okładce, w jednym zdaniu, porównanie do Ojca chrzestnego i 50 twarzy Grey'a skutecznie odstraszyli mnie od tej pozycji, a tu proszę. Nie była to może twórczość wysokich lotów, ale nie mogę jej odmówić tego, ze mnie wciągnęła. 
Zmiana okazała się chwilowym zaćmieniem umysłu, bo pierwsza część wcale mi się nie podobała, a kontynuacja wcale nie jest lepsza. 
Mam słabość do twórczość Tijan, więc nie mogłam sobie odmówić kolejnego tomu serii Fallen Crest. Nie recenzowałam ich wprawdzie na blogu, ale ta historia to typowe guilty pleasure - trochę przypomina operę mydlaną na sterydach, a mimo to ogromnie ją lubię. Szkoła trzyma poziom poprzednich części i choć szału nie ma, to trzyma poziom poprzednich części.
Na premierę książki Pepper Winters czekałam z zapartym tchem, bo jakiś czas temu naczytałam się o niej sporo dobrego na Goodreads. Niestety Łzy Tess okazały się bublem i zupełnie nie dorosły do moich oczekiwań. 

Najlepsza książka
Ten zaszczytny tytuł należy się Skradzionym laleczkom. Duet w postaci Ker Dukey i K.Webster stworzył historię, która wciągnęła mnie w swoje odmęty od pierwszych akapitów i nie pozwolia, żeby odłożyć ją choć na chwilę. Wartka akcja, świetny portret porywacza i jego ofiar sprawia, że koło tej książki nie da się przejść obojętnie.
Najgorsza książka
Pewnie spodziewalibyście się tu Blanki Lipińskiej, ale nie. To miejsce wędruje do Zmiany J.Sterling. Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, po fatalnej pierwszej części, żeby w ogóle się za to zabrać, ale jak już zaczęłam to dobrnęłam do końca. Bohaterowie są kiepscy, a ich problemy trochę wyssane z palca. Akcja nie do końca się lepi - raz dramatycznie źle, raz tak cudownie, że można by rzygać tęczą. Dodatkowo po pierwszym tomie nie mam żadnej sympatii do Jacka i kolejny tom wcale tego nie zmienił. 
Największe zaskoczenie
Tak jak wspominałam wcześniej, po pierwszym rzuceniu okiem na okładkę 365 dni natychmiast ją skreśliłam. Ale w internetach wybuchł taki hype na tą pozycję (niekoniecznie pozytywny), że złamałam swoje postanowienie i postanowiłam przekonać się na własnej skórze o co tu chodzi. I choć nie pokusiłabym się określić ją jako dobrą, to nie okazała się nawet w połowie tak zła, jak myślałam. Niechętnie sięgam po twórczość polskich pisarzy - nie mam pojęcia dlaczego, więc nie pytajcie - ale kurczę to było naprawdę wciągające xD. 
Największe rozczarowanie
Na ten temat jeszcze się wypowiem, ale Łzy Tess nie zbliżyły się nawet do tego, czego się po nich spodziewałam. Być może to, jak odebrałam tę książkę to efekt właśnie wysokich oczekiwań, ale dateko mi do zachwytów.

Opublikowane recenzje
Kliknięcie w obrazek przeniesie Was do posta
  



Statystki:
Obserwatorzy: 315
Wyświetlenia: 4 070
Facebook: 458


Jak Wam minął poprzedni miesiąc? Czytaliście którąś z wymienionych przeze mnie książek? :)

Recenzja - „Bang” E.K. Blair


Bajka to tylko ładne słowo określające kłamstwo, którym zwodzi się małe dzieci. Fałszywy obraz rzeczywistości, który pozwala wierzyć, że życie jest piękne.

Wybaczcie chwilową przerwę, ale wciągnął mnie remont i dosłownie dopiero teraz znalazłam wolną chwilę, żeby coś naskrobać. Tak to jest, że brak zapasowych recenzji na takie okazje zawsze wychodzi mi bokiem ;). Ale wracając do rzeczy - Bang określiłam jako najlepszą książkę w podsumowaniu poprzedniego miesiąca i obiecałam wytłumaczyć dlaczego. Także po tym krótkim wstępie możecie się domyślić, że niesamowicie mi się podobała, choć nie była to łatwa lektura.

Mówią, że ten, kto mści się na drugiej osobie, traci część swojej niewinności. 
Ale ja nie jestem niewinna. 
Już od dawna. 
Zostałam okradziona z niewinności. Odebrano mi los, który był mi pisany. Duszę, z którą przyszłam na świat. Rubinowe serce osadzone w życiu pełnym nadziei i marzeń.
To wszystko odeszło.
Przepadło.
Nigdy nawet nie miałam wyboru. 
Opłakuję tamto życie. Rozpaczam nad każdym „co by było, gdyby...”. 
Ale z tym już koniec. 
Jestem gotowa odebrać to, co zawsze mi się należało.
Jednak każdy plan ma jakiś słaby punkt. Czasem jest nim serce.
(Źródło: Wydawnictwo NieZwykłe)

Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią mnie zaskoczyć. Poniekąd jest tak dlatego, że z reguły blurb na okładce daje całkiem dobry zarys fabuły. Z drugiej strony tyle już historii przewinęło mi się przez ręce, że potrafię docenić inwencję autora. E.K. Blair stanowczo zasługuje na punkty za oryginalność, bo w Bang praktycznie nic nie toczyło się tak jak myślałam. Także, pomimo że nie wiem czego się spodziewałam po tak niejasnym opisie, nie to dostałam - jakkolwiek dziwnie to brzmi. I to największa zaleta tej powieści, bo dawno tak mocno nie opadła mi szczęka ze zdziwienia.

Co zaskakujące ciężko się to czyta. Nie z powodu stylu autorki, czy języka jakim się posługuje, ale treści. Zwykle jest tak, że zaczynając ciekawa książkę, a Bang bez wątpienia zasługuje na to miano, nie mogę jej odłożyć. Natomiast tu co parę stron potrzebowałam przerwy - podobne uczucie towarzyszyło mi zresztą przy lekturze Miliona małych kawałków. To ten moment, kiedy fabuła robi się zbyt ciężka do przetrawienia na raz i żeby przyswoić nowe dane przydaje mi się taki szybki reset. A mimo to nawet na chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym odłożyć tę książkę nie poznawszy zakończenia. Także robiłam trochę notatek, układałam sobie w głowie nowe informacje odnośnie akcji, zastanawiałam się nad motywami postępowania głównej bohaterki, bo ani one ani cel jej działania jest nieznany dla czytelnika. Tworzy to aurę tajemnicy i poniekąd grozy? Bo jednego byłam pewna od początku - kobieta nie planowała nic miłego. Te uczucia towarzyszące mi od pierwszych stron sprawiły, że siedziałam jak na szpilkach pragnąc poznać jej motywację, a jednocześnie nie chciałam się spieszyć z lekturą.

Co mogę powiedzieć na temat bohaterów? To wręcz śmieszne jak bardzo Ninia wydawała mi się antypatyczną postacią. Nie wiedziałam, co pcha ją do działania i mimo że mnie to ciekawiło, nie potrafiłam obdarzyć jej sympatia przez pierwszą połowę książki. Zżerała mnie ciekawość, czy to się zmieni w dalszej części, czy też będą na nią bluzgać od początku do końca. W końcu doczekałam się trochę więcej faktów na jej temat i powoli ją poznając, mając wgląd na to jak wyglądało jej dzieciństwo, budziło się we mnie współczucie, które jednocześnie nie zmniejszyło niechęci, która odczuwałam dla jej obecnych działań. Gdzieś tam budziła się we mnie nadzieja, że może zaraz będzie lepiej, ale klimat Bang jest taki, że tak szybko jak się zaczynała, tak szybko tez dochodziłam do wniosku, że to się raczej nie wydarzy. Relacje Niny z innymi mężczyznami w jej życiu są dziwne i pokręcone tak bardzo, że sama nie wiedziałam co o nich myśleć. Bennet wprawdzie trochę ginie na tle kreacji Declana i Pike'a, ale skoro już na pierwszych stronach miałam okazję zobaczyć jak bardzo żona go nie cierpi, byłam niesamowicie ciekawa, czym sobie na zasługuje.

Jedyne do czego mogę się przyczepić to wyjaśnienie, będące motorem napędowym działań Niny. Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że nie podpasywało mi ono zupełnie, chociaż cała reszta była świetna. 

To nie jeden z tych „trudnych” romansów. Bang to książka ciężka i mocno wpływająca na emocje - przez co wyjątkowa. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno przeżywałam coś, co czytam. E.K. Blair napisała historię tak bardzo pokręconą, a przy tym tak dobrą, że zaraz po skończeniu lektury sama nie wiedziałam, co o tym myślę. Stanowczo odradzam osobom o słabych nerwach, bo w książce znajduje się całe mnóstwo dosadnych opisów, na które nawet ja nie pozostałam obojętna (a wstrząsnąć mną bardzo trudno). Jeśli jednak macie ochotę na świetnie napisaną, nietuzinkową lekturę, ja z przyjemnością polecam Wam Bang, a sama z niecierpliwością wypatruję kontynuacji.

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: lipiec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,9/10
Ilość stron: 400
Data wydania: 20 czerwca 2018 r.
Wydawnictwo: NieZwykłe
Tłumaczenie: Marta Słońska
Cena (z okładki): 38,90 zł



To jak potrzeba, której nie da się zaspokoić, bo nigdy nie masz dość. Jednego dnia idziesz przez życie myśląc, że wszystko jest w porządku - no, a przynajmniej na tyle w porządku, na ile to możliwe - aż tu nagle coś w tobie zaskakuje, po raz pierwszy kosztujesz miłości i zdajesz sobie sprawę, że przez całe życie umierałeś z głodu, ale sam o tym nie wiedziałeś, i że ta jedna osoba jest wszystkim, czego ci trzeba, żeby naprawdę czuć, że żyjesz.

Recenzja - „Dearest Clementine” Lex Martin


Czekam na jeszcze jedną złą wiadomość, bo gówniane wieści zawsze chodzą trójkami.

Pierwszym, co przyciągnęło mój wzrok do Dearest Clementine to śliczna okładka - delikatna i dziewczęca sprawiła, że mimo mojej niechęci do New Adult na dłużej zawiesiłam na niej oko. Dodatkowo wyjazdy zawsze sprawiają, że mam ochotę na książki, które są lekkie, urocze i romantyczne, dlatego postanowiłam sięgnąć po książkę Lex Martin właśnie teraz.

Clementine to dziewczyna, która musi nauczyć się na nowo kochać. Wydawałoby się, że jej życie jest równie zjawiskowe, jak ona. Jednak problemy z rodzicami, zdrada ukochanego chłopaka oraz napaść seksualna ze strony nauczyciela sprawiły, że stała się nieufną i zamkniętą w sobie osobą.
Clementine wyznaje zasadę, że z nikim się nie umawia. Kiedy na horyzoncie pojawia się przystojny Gavin, chłopak, którego każda dziewczyna chciałaby spotkać na studiach, wiele się zmienia.
Z czasem zbliżają się do siebie. Kiedy wplątują się w historię tajemniczego zaginięcia studenta, Clementine nieświadomie staje się celem. Gavin wie, że musi być ostrożny, bo zagrożone jest nie tylko serce, ale też życie jego dziewczyny. 
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Był taki czas, kiedy New Adult po prostu mi zbrzydło. Dramaty bohaterów wszędzie wydawały się zrobione na jedno kopyto, a ich rozwiązaniem zawsze była miłość. Nie ważne z jak dużymi trudnościami się mierzyli i jak wiele mieli do pokonania nagle bum! - są zakochani, a problem jakby nigdy nie istniał. W końcu zamiast poruszać we mnie czułe struny, ich problemy zaczęły mnie irytować, więc stwierdziłam, że czas na przerwę. I choć trochę już minęło od tego czasu, kiedy widzę w opisie wzmiankę o NA, nadal podchodzę do takich książek jak do jeża. Ale kurczę ta okładka ciągnęła do siebie mój wzrok praktycznie od pierwszej zapowiedzi i dla Dearest Clementine postanowiłam zrobić wyjątek. Okazało się, że to była dobra decyzja. Lex Martin stworzyła powieść, która pochłonęła moje popołudnie bez reszty.
Pierwszy rozdział ma dla mnie spore znaczenie - nie ze względu na fabułę, ale jest to swego rodzaju test dla stylu autora. Jeśli jest dobry, nawet kiepskie historie czyta się szybko, jeżeli już na tym etapie jest źle, to nawet najlepsza fabuła sprawia, że czytanie jest drogą przez mękę. Patrząc na to kryterium Dearest Clemenine wypada naprawdę dobrze. Od pierwszych stron miałam poczucie, że pióro autorki jest lekkie, z idealnie omierzonymi proporcjami dialogów do opisów. Zwróciłam na to uwagę przez to, że ostatnio przy lekturze Vi Keeland pod tym względem było wyjątkowo źle. A tak to zwykle bywa, bardziej niż zwykle doceniłam coś, czego mi ostatnio zabrakło. Całość czyta się błyskawicznie, pisarka dobrze przeplata elementy fabuły, zgrabnie dozując fragmenty romansu, problemów i małych dramatów, tak że przy Dearest Clementine nie sposób się nudzić. Jako urozmaicenie Martin postawiła na wątek kryminalny - notabene wspomniany w ostatnim akapicie opisu - ale nie spodziewajcie się go zbyt wiele. Mnie osobiście bardzo odpowiadała tylko wzmianka o nim, choć nie da się nie zauważyć, że został potraktowany trochę po macoszemu. Zamysł był bardzo dobry, trochę zawiodło wykonanie, bo mógł się z tego zrobić ciekawy fragment.

Wyjątkowo polubiłam bohaterów. Trochę wycofana Clementine i uroczy Gavin to połączenie, które zdało egzamin. Czytelnik ma okazję dużo lepiej zrozumieć dziewczynę i jej zachowanie, ponieważ to ona prowadzi narrację, ale jest też dużo bardziej złożona niż on, więc fabuła na tym zyskuje. Słodki i opiekuńczy Gavin stara się ją wyciągnąć ze skorupy, w której się zamknęła, ale bardzo podobało mi się, że Clem nie robi z siebie ofiary losu. To zawsze była jedna z moich bolączek z NA - tak jakby bohaterki nie miały żadnego pomysłu na życie bez faceta. Tymczasem tu ten wątek jest zrobiony bardzo delikatnie, a fabuła nie skupia się na monologach Clementine o tym jak bardzo nie zasługuje na miłość, szczęście etc. Nie byłam też zadowolona widząc niektóre decyzje Gavina, były momenty, kiedy uważałam go za buca, ale jak to zwykle bywa ostatecznie mnie do siebie przekonał. Na uwagę zasługują też dobrze wykreowanie postaci drugoplanowe, które mają swoje pięć minut w fabule, a nie stanowią tylko jednolitego tła dla głównej pary. Przyjaciele bohaterów mają zróżnicowane osobowości i przyjemnością dowiedziałabym się więcej o ich dalszych losach.

Jedyne, co miałabym do zarzucenia książce Lex Martin to schematyczność. Nie da się ukryć, że motywy, które wykorzystuje autorka już się pojawiały, ale mimo to - podane w taki sposób - są jak najbardziej zjadliwe. Oryginalność fabuły to zawsze plus dla twórcy, a mimo to w Dearest Clementine jej brak zupełnie mnie nie dotknął. To jedna z tych książek, które po prostu dobrze się czyta, zwłaszcza w upalne letnie wieczory. Ociupinkę też zabrakło rozłożenia fabuły w czasie, choć na szczęście nie była to jeden z tych super błyskawicznie rozwijających się relacji i wyznawania sobie miłości po jednym dniu.

Dearest Clementine to świetna książka na wakacje. Zawiera akurat na tyle dużo dramy, że nie sposób się przy niej nudzić, a przy tym tworzy ona bardzo zgrany zespół z resztą fabuły. Lekkie pióro autorki sprawiło, że połknęłam tę powieść dosłownie w jedno popołudnie i spędziłam je z prawdziwą przyjemnością. To  było bardzo udane pierwsze spotkanie z Lex Martin i jestem ogromnie ciekawa, co jeszcze pokaże mi autorka. To nie jest wprawdzie powieść idealna, ale tak dobrze wpasowała się w to, na co aktualnie miałam ochotę, że chciałabym jeszcze do niej wrócić. Ja z mojej strony serdecznie Wam ją polecam - zwłaszcza na aktualne, letnie wieczory.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: sierpień 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,76/10
Ilość stron: 320
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 13 lipca 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Agnieszka Kalus


Kiedy patrzę w lustro, nie podoba mi się to, co widzę. Na początku chodziło tylko o przeżycie - dotarcie na kolejne zajęcia, przyjście na czas do pracy, mieszkanie z obcymi ludźmi - ale teraz, kiedy rozpracowałam najważniejsze problemy, nadal zakładam zbroję, podczas gdy życie tak naprawdę przepływa obok mnie. I mimo że sama myśl o zbliżeniu się do Gavina sram w gacie ze strachu, to kiedy jestem blisko niego, przypominają mi się czasy, gdy żyłam beztrosko, lubiłam ryzykować i byłam dziewczyną, z którą inni lubili przebywać

Recenzja - „Silence” Natasha Preston

 

Po raz pierwszy spotkałam się z twórczością Natashy Preston ponad rok temu przy lekturze Uwięzionych. Nie obyło się wprawdzie bez pewnych niedociągnięć, zwłaszcza w kreacji portretu psychologicznego porywacza, ale całość zostawiła po sobie na tyle miłe odczucia, że byłam ciekawa co jeszcze ma do pokazania autorka. Nie mogłam się doczekać, żeby przekonać się czy Silence okazała się bardziej dopracowana i przekona mnie do dalszej przygody z pisarką, czy też sprawi, że na stałe się z nią rozstanę. 

Czy wyobrażasz sobie, że nie mówisz od jedenastu lat tylko dlatego, że sama tak zadecydowałaś?
Czy wyobrażasz sobie, że w tym samym czasie dorastasz, chodzisz do szkoły, poznajesz osoby, na których Ci zależy, a jednak ciągle milczysz?
Oakley nie mówi: boję się, boli mnie, nie chcę, kocham cię, mamo ani tato. Ani jednego słowa. Lekarze załamują ręce i nikt nie wie, dlaczego nagle zamilkła.
Tylko ona wie, co sprawiło, że cena, jaką płaci za bycie dziwadłem jest i tak niższa niż cena za powiedzenie prawdy, w którą i tak nikt nie uwierzy. Przez te wszystkie lata myśli, że tylko cisza może ją ochronić. Nawet miłość i wsparcie Cole’a nie wystarczają, by wyciągnąć ją z tego kokonu. Aż do pewnego dnia…
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo przewidywalną linią fabularną. Bardzo słodki, obejmujący nastolatki i nie mający w sobie nic specjalnie wyjątkowego. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że Oakley ma 15 lat i gdyby ta książka okazała się tym, na co liczyłam zupełnie by nie przeszkadzało, ale... ehh, nie lubię romansów z tak młodymi bohaterami. Choć nadal nie stronię od młodzieżówek, to tu wybitnie mi przeszkadzał wiek Oakley i Cole'a, bo nie grał dobrze z ich zachowaniem.

Autorka wodzi czytelnika za nos nie podając żadnych szczegółów, dlaczego dziewczyna przestała mówić i to właściwie mi się podobało. Tylko, że kurczę punkt kulminacyjny potoczył się tak szybko, że napięcie, które sukceswnie budowała przez całą książkę, gdzieś wyparowało. Dodatkowo czekając na jakieś wskazówki fabuła zaczynała mi się dłużyć. Zawiera ona dużo monologów Oakley, ale te skupiają się głównie na jej chłopaku i fakcie, że nic nie powie. Tak jakby trochę zabrakło Preston pomysłu, co właściwie można z nią zrobić, więc postanowiła zapętlić jej mózg, przez co zamiast budzić moją sympatię, coraz bardziej obojętniałam na to, co właściwie jej się przydarzyło. Cole jest bardzo uroczym chłopakiem, wiecie takim z cyklu zrobię dla ciebie wszystko, kocham cię tak bardzo itp itd. To sprawia, że jednocześnie jest też do bólu schematyczny i choć nie jest tak, że go nie lubię, to wiem, że zapomnę o nim w mgnieniu oka.

Nie znoszę nieścisłości fabularnych. To ten moment, kiedy autor nie przemyśli do końca swojego pomysłu i stara się pchać mnie w bagno udając, że to gorące źródła. Tylko niestety ja widzę te nielogiczności i zaczynam się irytować. Zawsze jest tak, że wolałabym prostszą fabułę, jeśli obchodzi się ona bez wciskania kitu, niż dramat full wypas, w którym coś zgrzyta. O co właściwie mi chodzi? Otóż Oakley nie mówi od jedenastu lat – oznacza to też, że nie pisze smsów, nie używa kartki ani języka migowego – zamknęła się wewnątrz swojego umysłu. A mimo to mamy scenę z lekarzem, który proponuje badanie krtani, a choć wszyscy bardzo się o nią niepokoją, jakoś nikt jej nie ciągnie do psychologów. Widzicie mój problem? 

Patrząc na mój wywód, moglibyście uznać, że powieść Natashy Preston jest fatalna i nie warto po nią sięgać, a tak w sumie nie jest. Tylko, że liczyłam na dużo więcej niż romansidło dla nastolatków i to rozczarowanie odbija się na moim spojrzeniu na fabułę. Myślę, że Silence spodobałoby mi się mniej więcej na etapie, kiedy byłam w wieku podobnym do bohaterów, bo wtedy po prostu wystarczyłoby mi, że Oakley i Cole się kochają, a nieścisłości fabuły tak nie byłby tak rażące. No ale cóż mam tyle lat, ile mam, przez co Silence mi ni ciepli ni grzeje. Ot takie czytadło na wolną chwilę – nic specjalnie dobrego i nic specjalnie złego – czytadło, o którym bardzo szybko zapomnę. 

Moja ocena: 5/10

Skończyłam czytać: lipiec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,94/10
Ilość stron: 360
Okładka: miękka
Data wydania: 31 stycznia 2018 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Karolina Pawlik
Cena (z okładki): 36,90 zł
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young
Książkę zostawiłam w domu, a jestem na wakacjach, więc cytaty uzupełnię po powrocie ;)

Stosik #23 oraz podsumowanie lipca


Początek lipca to końcówka sesji i trochę zobowiązań rodzinnych, przez to mimo wakacji mój dorobek czytelniczy nie prezentuje się tak okazale jak to zwykle bywało ;). Mimo to jestem z niego całkiem zadowolona, a przede mną bardzo dużo książkowych planów na sierpień.


Stosik #23

Wspominałam już Wam o tym na Facebooku, ale straaasznie długo odmawiałam sobie nowych książek. Z jednej strony naprawdę nie miałam kiedy czytać, a z drugiej w końcu dopadło mnie poczucie winy z powodu stosów piętrzących się na moich półkach, z których nic nie ubywa. Ale oczywiście którego to książkoholika nie skusiła dobra promocja? xD A później zaczęłam rozmyślać, że przecież nie będę płacić dwa razy za przesyłkę, więc machnęłam wszystko za jednym razem (dobra, nie wszystko, ale sporo). Tym sposobem trafiło do mnie 9 nowych perełek zamówionych w Matrasie. 

Od góry:
  • Soman Chainani Akademia Dobra i Zła. Droga do sławy  kontynuacja, której absolutnie się nie spodziewałam, ale jestem zachwycona, że jest - oczywiście pod warunkiem, że będzie tak dobra, jak na to liczę ;). Swoją przygodę z Akademią zaczęłam ponad dwa lata temu (tu recenzja) i byłam zauroczona twórczością autora. Ostatnio nawet chodziła za mną myśl, żeby wrócić do tej serii, więc będę miała idealną okazję przed lekturą Drogi do sławy. 
  • Adriana Locke Poświęcenie – śliczna okładka, chwytliwy opis i pozytywne opinie to to, co przyciągnęło mój wzrok do pozycji od wydawnictwa Szósty Zmysł 
  • Ker Dukey, K. Webster Skradzione laleczki – jak możecie zauważyć, większą część mojego zamówienia stanowią powieści od Wydawnictwa NieZywkłe. Rozbija się o to, że - podobnie jak z Kobiecym - chcę przeczytać większość ich książek, ale w przeciwieństwie do tamtego nie są one dostępne w moim Legimi (chlip). Mają jednak chwytliwe opisy i wpasowują się w moje gusta czytelnicze, więc postanowiłam przygarnąć sześć tych, które najbardziej mnie zainteresowały – i to wyjaśnienie możecie podpiąć pod kolejne 5 powieści.
  • Kathryn Perez Terapia 
  • E.K. Blair Bang
  • J.A. Redmerski Zabić Sarai
  • B.N. Toler Tam dokąd zmierzamy
  • Samanta Towle Revved
  • Brandon Sanderson Dawca Przysięgi. Tom II – uwielbiam pióro Sandersona a Archiwum Burzowego Świata to istny majstersztyk! Byłam głęboko rozczarowana, że Mag podzieliło trzecią część tej sagi na dwa tomy (dwa bardzo drogie tomy, bo za tę jedną książkę razem wychodzi 90 zł) i odmówiłam sobie lektury, dopóki nie będę miała całości. 
Podsumowanie lipca 
Tak jak wspominałam wcześniej patrząc na to, że nudziłam się przez cały lipiec, to mój dorobek czytelniczy nie wygląda tak imponująco jak zwykle, niemniej jednak jestem z niego zadowolona ;). W sumie udało mi się przeczytać 6 książek, 2 089 stron, średnio 67 dziennie. Jak zwykle kliknięcie na moje zdjęcie przeniesie Was do recenzji, jeśli takowa się ukazała.
  
   
 

Najlepsza książka
Tutaj bitwa rozgrywała się pomiędzy książkami Hoover i Blair, bo to dwie perełki tego miesiąca, jednak na lepszą uznałam Bang. Recenzja pojawi się niedługo, więc nie będę się rozpisywać, ale dawno żadna książka nie wywołała we mnie tyle emocji i nie była tak zaskakująca. Autorka nie trzyma się schematów i choć jest to historia trudna i brutalna (zdecydowanie nie dla czytelników o słabych nerwach) to ogromnie mi się podobała.

Najgorsza książka
Jeśli śledziliście, co się tu działo w poprzednim miesiącu, nie będzie dla Was zaskoczeniem, że ten tytuł wędruje do powieści Vi Keeland. Po wspaniałym Egomaniacku, Tylko twój okazał się gigantycznym rozczarowaniem, bo nie wiele tam fabuły, a to co jest wcale nie pomaga. Po szczegóły zaproszę Was do recenzji, bo nie będę się rozpisywać po raz drugi xD.


Jak Wam minął lipiec? Czytaliście/planujecie czytać coś z moich zdobyczy? :)




Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka