Recenzja - „Kim jest ta dziewczyna?” Mhari McFarlane


Ile to lat spędziła, żeby przypodobać się takim nieistotnym ludziom?
I nigdy właściwie nie zadała sobie pytania, dlaczego ma ich lubić.

Kto z nas nie lubi odrobiny skandalu? Ja na pewno nie zaliczam się do tej grupy, bo ze wstydem przyznam, że czasem lubię pośledzić "ploteczki", choć zdecydowanie nie wywołują one u mnie większych emocji. No, chyba że chodzi o książkę...

Gdy Edie zostaje przyłapana w kompromitującej sytuacji z panem młodym na jego własnym weselu, wybucha skandal. Powszechne oburzenie przenosi się do sieci, a przez profile społecznościowe Edie przetacza się fala hejtu. Nazwana złodziejką mężów i skazana na towarzyski ostracyzm, pragnie zapaść się pod ziemię. Ponieważ atmosfera w biurze jest gęsta od plotek i komentarzy, szef wysyła ją do Nottingham na coś w rodzaju przymusowego urlopu, gdzie jako ghostwriterka ma napisać autobiografię wschodzącej gwiazdy filmowej, Elliota Owena.
Idealny plan? Niekoniecznie...
Hejt wciąż boli, współpraca z Elliotem od początku układa się fatalnie, a życie pod jednym dachem z ojcem i wiecznie niezadowoloną młodszą siostrą staje się źródłem kolejnych frustracji.
Gdy wydaje się, że cały świat sprzysiągł się przeciw niej, Edie musi udowodnić sobie i innym, że wie, kim jest, i potrafi żyć po swojemu.
(Źródło: Wydawnictwo HarperCollins)

Kojarzycie ten moment w książkach, kiedy dzieje się "wielka zła rzecz"? To najczęściej ten fragment, kiedy wszystko już zaczyna się dobrze układać dla bohaterów, ale do końca zostaje sto stron, więc po prostu musi się stać coś złego. W tym wypadku wydawać by się mogło, że najgorsze, co mogło się zdarzyć to pocałowanie pana młodego na jego weselu, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Przed Edie jeszcze najgorsze - musi się zmierzyć z ogólnym potępieniem i nienawiścią zarówno byłych kolegów, ale także nieznajomych. Stawienie czoła fali hejtu wcale nie będzie łatwym zadaniem, podobnie zresztą jak napisanie biografii przystojnego aktora, Elliota Owena.

Przede wszystkim byłam zaskoczona, jak pulchna to książka, ponieważ powieści obyczajowe rzadko mają ponad pięćset stron. Obawiałam się, że taka wielkość przełoży się na zbyt długie opisy oraz/lub przestoje w fabule, bo autorka musiałaby mieć naprawdę sporo pomysłów, żeby zapełnić te wszystkie karki. Jak było? Hmm, mam wrażenie, że w ogólnym rozrachunku okazało się być w miarę dobrze, jednak jest jeszcze to nieszczęsne ale... Przez pierwsze sto stron autentycznie nie mogłam wciągnąć się w fabułę. Mnogość opisów, niewiele akcji i mnóstwo rozterek wewnętrznych Edie - czyli dokładnie to, czego się obawiałam - sprawiały, że odkładałam tę książkę mniej więcej co trzy rozdziały. W pewnym momencie stwierdziłam, że chyba już nic nie sprawi, że zmienię zdanie o powieści Mhari McFarlane, ale uwaga, uwaga na scenę wkroczył Elliot Owen. Rzadko przypisuję zasługę uratowania powieści jednemu bohaterowi, ale on naprawdę ma spore zasługi, bo od tej chwili było już tylko lepiej - więcej się działo, postaci się rozwijały, skróciły się też wewnętrzne monologi - a Kim jest ta dziewczyna? naprawdę zaczęła mi się podobać. Nie będę rozpisywać się na temat szkodliwości mediów społecznościowych, ale naprawdę podobał mi się sposób, w jaki Mhari McFarlane przedstawiła ten temat, zarówno na przykładzie Edie, jak i Elliota Pisarka postawiła na krótkie rozdziały oraz dość prosty język, więc nawet przez ten nieszczęsny początek, powieść czyta się sprawnie, bez większych rozterek nad tekstem. Zastanawia mnie jednak czy autorka (bądź tłumacz) okazjonalnie nie sięgnęli po zbyt kolokwialne określenia (były to raczej pojedyncze przypadki, nie mniej jednak, coś takiego przeszło mi przez myśl w trakcie lektury), zwłaszcza patrząc na wiek głównych postaci.

Edie ma trzydzieści pięć lat, jest wolna i pracuje w agencji marketingowej w Londynie, ale z powodu wyżej wspomnianego skandalu na trzy miesiące wyjeżdża do rodzinnego Nottingham. Jest to bohaterka, którą naprawdę ciężko było mi polubić - z jednej strony rozumiałam, że wszystko, co mówili o niej ludzie faktycznie może boleć, ale z drugiej nie znoszę użalających się nad sobą kobiet. Poza tym skoro autorka już chciała ukazać ją, jako dojrzalszą niż kierowana hormonami dwudziestolatka, to mogła naprawdę odrobinę zmniejszyć jej naiwność. Obwinianie wszystkich poza sobą i pretensje, że panu młodemu się upiekło, wcale nie pomagały w jej sytuacji, zresztą tak samo, jak nazywanie siebie ofiarą. Żeby nie było, że jest tak tragicznie to czytelnik faktycznie ma okazję zaobserwować pewne zmiany w zachowaniu Edie, ale to nie do końca zatarło średnie pierwsze wrażenie i wciąż nie do końca ją lubię. Natomiast Elliot Owen szturmem podbił moje serce - dzięki niemu nawet Edie dała się lubić. Uwielbiałam fakt, że się troszczył, jego humor, przekomarzania z bratem, sam fakt, w jaki sposób o sobie mówił i generalnie wszystko. Nic dodać, nic ująć. Dodatkowo autorka wprowadza do fabuły sporo postaci drugoplanowych, ale tu naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Może, może niektóre z nich były zbędne, ale wszyscy bohaterowie są dobrze zarysowani i konsekwentni w sowim działaniu.

Normalnie staram się nie poruszać tego tematu, ale wiecie co? Nie znoszę otwartych zakończeń. NIE. ZNOSZĘ. FU. Jeżeli w planach nie ma kontynuacji to zostawianie końcówki dla interpretacji czytelnika jest po prostu... koszmarkiem. Ja tam osobiście wolę jasno i wyraźnie zakończone historie, zadowoli mnie nawet jedną stronę epilogu, którego akcja rozgrywa się dziesięć lat później. 

Ogólnie rzecz biorąc Kim jest ta dziewczyna? byłoby naprawdę dobrą powieścią, gdyby nie to zakończenie. Jestem w stanie wybaczyć niemrawe początki, zwłaszcza, że później nie mogłam się oderwać od tej powieści, ale absolutnie nie znoszę niedopracowanych końcówek. Jasne, mogę sobie ją dopowiedzieć sama, jednak to nie to samo, co po prostu ją przeczytać, jakakolwiek by nie była. <Głęboki wdech> Abstrahując od ostatniego rozdziału, ta książka naprawdę mi się podobała, jednak ostatecznie polecam Wam ją, tylko jeśli - w przeciwieństwie do mnie - potraficie pogodzić się z brakiem domkniętego zakończenia.

Moja ocena: 6/10

Skończyłam czytać: październik 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,86/10
Ilość stron: 511  
Okładka: miękka
Data wydania: 5 października 2016 r.
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Tłumaczenie: Anna Sawisz
Cena (z okładki): 36,90 zł


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu HarperCollins 

Recenzja - „Hudson” Laurelin Paige

Nie mogłem zasnąć, bo głowa mi pulsowała, a ciężar w klatce piersiowej dławił.
Gdy w końcu mi się to udało, śniło mi się, że płonąłem - płomienie lizały mnie, pozbawiały tlenu, niszczyły.  Obudziłem się zalany potem. Pierdolony koszmar. Nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. 
 W rzeczywistości się nie paliłem. To ja byłem ogniem.

Niespodziewanie - bo wcale tego nie planowałam - październik upływa mi pod znakiem romansów i to wcale nie tych głębokich. Może jest to związane z powrotem na uczelnię, bo nie da się ukryć, że nawet najbardziej pasjonujące romansidło nie wymaga specjalnego skupienia. Poza tym maksymalnie wykorzystuję abonament na czytniku, bo patrząc na to ile czasu spędzam w szkole, jest po prostu wygodniejszy. Takim trafem przeglądając nowości na Legimi wpadłam właśnie na Hudsona.

Kontynuacja bestsellerowej serii „Uwikłani” – gorący romans widziany oczami Hudsona Pierce’a
Bez trudu mogę podzielić swoje życie na dwie części – przed nią i po niej…
Tym razem narratorem jest sam boski Hudson Pierce – i to z jego perspektywy śledzimy losy jego burzliwego związku z ponętną Alayną Withers.
Hudson Pierce wiedzie życie, o jakim wielu może jedynie pomarzyć. Ma wszystko, czego tylko zapragnie: władzę, pieniądze i cały świat u swoich stóp. Ten znany w nowojorskim środowisku biznesmenem z miliardami na koncie może zdobyć każdą kobietę, jaką tylko zechce. A jednak nie wiąże się z nikim na dłużej – znajomości z kochankami traktuje jedynie jako okazję do zabawy i do manipulowania uczuciami innych.
Wszystko jednak się zmienia, gdy poznaje ponętną i diabelnie inteligentną Alaynę Withers…
Oto jedyna w swoim rodzaju okazja, aby dowiedzieć się, co czuł Hudson, gdy po raz pierwszy ujrzał piękną i mądrą Alaynę, jak się poznali oraz do jakich sztuczek uciekł się Hudson, by zdobyć serce pięknej nieznajomej.
Przeżyjmy to jeszcze raz i dowiedzmy się, jak to wszystko widzą faceci…
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Przede wszystkim, żeby nikt nie miał wątpliwości - Hudson to nie jest książka dla czytelników nieznających Uwikłanych i to całej trylogii (!). Więc jeśli jesteś jeszcze przed lekturą to polecam jednak zakończenie czytania w tym miejscu, bo w recenzji mogą pojawić się spojlery (i prawdopodobnie tak będzie).

Nie jestem fanem opowiadania tej samej historii z dwóch perspektyw, chyba że odbywa się to w jednym tomie powieści, a rozdziały się przeplatają. Podoba mi się fakt, że mogę wrócić do świata i bohaterów, których już poznałam, ale naprawdę rzadko dowiaduję się czegoś nowego, istotnego - czegoś, co sprawiłoby, że wydanie takiej książki, faktycznie miało sens. Dużo częściej spotykam się z rozczarowaniem, bo znając (z reguły) wszystkie sekrety postaci, wiedząc jak zakończy się ich historia, te niewielkie dopowiedzenia, nie sprawiają, że po raz kolejny przeżywam daną opowieść tak jak za pierwszym podejściem. Przerabiałam to z Losing Hope, Before czy Chodzącą katastrofą... przykłady można by mnożyć. Wszystkie te książki były raczej miłym dodatkiem do wyjściowych powieści, niż trzymającą w napięciu opowieścią. Biorąc to pod uwagę, szczerze przyznam się, że gdyby nie Legimi to zapewne nie sięgnęłabym po Hudsona, bo mimo że naprawdę polubiłam pióro Laurelin Paige, to już zbyt wiele razy żałowałam wydanych pieniędzy. Czy byłoby tak i tym razem? Ciężko stwierdzić, bo de facto nie musiałam tego robić i czas spędzony przy Hudsonie zaliczam raczej do udanych.

Jak to w ogóle wygląda? Otóż autorka zdecydowała się na zabieg, który bardzo lubię i za to ma plus - rozdziały są podzielone na "przed" i "po" spotkaniu Hudsona i Alany. W części "przed" czytelnik ma okazję obserwować głównego bohatera i jego eksperyment z Celią, to dlaczego zaczęli razem grać, co podkusiło H. do przyznania się, że jest ojcem jej dziecka oraz dlaczego w ogóle zdecydował się rozpocząć swoje gry. "Po" odwołuje się do scen pomiędzy Alanyą i Hudsonem, między innymi możemy zobaczyć, co skusiło mężczyznę do podjęcia gry, co sądził o niej w trakcie, wracamy też do najważniejszych i przełomowych scen ze wszystkich trzech książek, czyli pierwszego wspólnego wyjścia, wzlotów i upadków związku i oczywiście do finałowej kulminacji, czyli chwili, gdy na światło dzienne wypływają wszystkie sekrety. Podoba mi się, że autorka nie pokusiła się na ograniczenie do pierwszego tomu Uwikłanych, bo nie koniecznie sprawia mi radość czytanie po raz drugi tych samych dialogów. Ciekawie było się dowiedzieć nowych faktów o znajomości Celi i Hudsona, bo muszę przyznać, że ich dziwna relacja zawsze mnie intrygowała. Natomiast czytanie o eksperymentach bohatera było zaskakująco nieprzyjemnie - w takim sensie, że miałam odmalowany trochę inny jego obraz w głowie i nawet finał Uwikłanych nie do końca go zburzył. Szczerze przyznam, że to chyba pierwsza taka sytuacja, bo najczęściej łatwo wybaczam bohaterom grzechy z przeszłości.

Styl autorki się nie zmienił, Hudsona tak jak pozostałe jej książki czyta się po prostu błyskawicznie. Zastanawiało mnie, jak Laurelin Paige odnajdzie się w męskiej narracji, ale poradziła sobie dość dobrze z wczuciem się w mentalność mężczyzny. Dlaczego tylko dość? Powiedzmy, że jeszcze nie spotkałam faceta, który tak roztrząsałby swoje uczucia ;). Były to wprawdzie tylko fragmenty, dlatego nie bójcie się, że pan magnat zmienił się w beksę.

Summa summarum nie pokuszę się o stwierdzenie, że Hudson wnosi jakoś wiele, do tego co miałam okazję zaobserwować w Uwikłanych. Naturalnie wyjaśnia pewne kwestie, pokazuje czytelnikowi, jak wyglądała przeszłość tytułowego bohatera i ukazuje jego motywy. Lubię pióro Laurelin Paige, podobnie zresztą, jak samą historię, ale czy te kilka dopowiedzianych faktów zasługiwało na osobną książkę? Odpowiedzieć musicie sobie sami na to pytanie. W moim przypadku był to miły powrót do całkiem dobrej trylogii, ale niewiele więcej.

Moja ocena: 6/10

Skończyłam czytać: październik 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,58/10
Ilość stron: 496
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 13 października 2016 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Cena (z okładki): 34,90 zł


Bo gdy kogoś kochasz [...] Jego świat jest dla ciebie ważniejszy niż twój własny. 
Jest tak ważny, że ty jako osoba znikasz i jedyną opcją jest połączenie się
tych dwóch osób w całość. Bo inaczej ty sam przestajesz istnieć. 



A jak Wy się zaopatrujecie na opowiadanie tej samej historii z dwóch perspektyw? :)

Pokusa | Obsesja | Na zawsze | Hudson

Recenzja - „Raze” Tillie Cole


Zabijałem, bo musiałem. Nie miałem wyboru. I tak byłem martwy,
nie byłem nikim więcej jak tylko numerem – obdartym z moralności, wolności i życia.

Nie wiem, czego się spodziewałam po Raze, jednak od momentu zobaczenia pierwszych zapowiedzi, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Sam fakt, że historia rozfrywała się w mafijnych klimatach sprawił, że z niecierpliwością zabrałam się za lekturę i przepadłam. Z jednej strony daleko mi do zachwytów, ale z drugiej... nie da się ukryć, że z jakiegoś powodu nie mogłam odłożyć tej powieści, dopóki nie dowiedziałam się, jak się skończy.

Raze, znany również jako 818, dorastał w miejscu zwanym Gułagiem, piekle na ziemi, gdzie panowała jedna zasada - zabij lub zgiń. Przez lata faszerowany narkotykami, zapomniał, kim był zanim się tam znalazł, a jedyną myślą, która mu przyświecała była zemsta, mimo że nie pamiętał, dlaczego jest taka ważna. Kisa jest córką wora, szefa rosyjskiej mafii w Nowym Jorku, organizacji zwącej się Bracia. Dziewczyna jest zaręczona z brutalnym Alikiem - spadkobiercą Braci, który trzyma ją na krótkiej smyczy i kontroluje każdy aspekt jej życia. Kiedy losy tych dwojga się splotą, świat podziemnej przestępczości zatrzęsie się w posadach.

Aby przeżyć, musi zabijać...
Raze, szkolony w niewoli, aby okaleczać i zabijać, więzień numer 818, którego losem rządzi okrucieństwo i śmierć. Po latach niewoli w piekle w głowie kołacze mu się tylko jedna myśl: zemsta. Krwawa, powolna, brutalna zemsta. Zemsta na człowieku, który skłamał. Na człowieku, który go skrzywdził. Który go skazał i zmienił w pałającą wściekłością maszynę do zabijania. Potwora odartego z człowieczeństwa.
Kisa jest jedyną córką Kirilla „Silencera” Volkova, przywódcy niesławnej „Trójcy” bossów rosyjskiej Braci w Nowym Jorku. Jest chroniona, choć tak naprawdę żyje w więzieniu bez krat.
Kisa marzy o wolności. Zna jedynie okrucieństwo i poczucie straty. Pracuje jako managerka imperium śmierci swojego papy, a jej codzienność wypełniają jedynie smutek i ból. Jej narzeczony, Alik, kontroluje każdy aspekt życia Kisy, panuje nad każdą jej decyzją i pilnuje, by pozostała uległa i martwa w środku. Ale jeden wieczór wszystko to zmienia. Kisa wpada na ulicy na wytatuowanego i pokrytego bliznami mężczyznę, który obudzi w niej głęboko skrywane uczucia. Pragnienia znajome, choć zakazane. Dziewczyna od razu wie, że wpadła w tarapaty. Piękny i groźny mężczyzna ma w oczach śmierć. Kisa ma na jego punkcie obsesję. Pragnie go. Łaknie jego dotyku. Musi zdobyć tego tajemniczego mężczyznę, którego zwą Raze.
(Źródło: Wydawnictwo Filia)

Ostatnio wpadłam w fazę czytania romansów i powieści erotycznych. Z jednej strony irytuje mnie ich schematyczność, ale z drugiej potrafią wywołać we mnie całe mnóstwo emocji, nawet gdy są przewidywalne. Chociaż, żeby nie było, są też autorzy, którzy naprawdę umieją mnie zaskoczyć, nawet jeśli nie rezultatem końcowym, to przynajmniej drogą, która do niego prowadzi. Ponadto zawsze patrzę na pozycje należące do tych dwóch gatunków i myślę sobie, że nie będzie mi szkoda, na chwilę tego odłożyć, a ponieważ rok akademicki ruszył z kopyta, potrzebuję chwili, żeby na nowo odnaleźć się w realiach codzienności (ciężko pogodzić przyjemności z obowiązkami). I może to i dobrze, że Raze zaczęłam wraz z początkiem weekendu, bo okazało się, że to jednak nie jedna z tych historii, które łatwo sobie dawkować - zamiast tego pochłonęłam tę powieść na raz.

Jednak to nie zapowiedź romantycznych uniesień przyciągnęła mnie do Raze, ale wizja akcji rozgrywającej się w mafijnych podziemiach. Nie wiem, czy już Wam o tym wspominałam, ale uwielbiam te klimaty i ślinię się do facetów biegających wszędzie z bronią ;). Sam fakt, że to właśnie świat Braci jest tłem fabuły sprawił, że ta książka naprawdę mi się spodobała, bo nie ma co ukrywać, że za samo to, powieść dostaje ode mnie dodatkowe punkty. Na plus na pewno działała też dość wartko poprowadzona akcja oraz cała gama emocji, które wywołuje ta książka. Tylko, że naprawdę nie potrafię wskazać Wam palcem, co konkretnie sprawiło, że to bardzo dobra powieść, którą czyta się wręcz jednym tchem.

Raze teoretycznie zalicza się do gatunku Dark Erotic. Jestem prawie pewna, że moim jedynym, poprzednim spotkaniem z tym rodzajem była seria Dark Duet - fenomenalna trylogia, która zdewastowała moje uczucia i zostawiła mnie z myślowo-emocjonalnym poplątaniem, bo naprawdę nie wiedziałam, co powinnam myśleć zarówno o bohaterach, jak i o fabule. Czegoś podobnego spodziewałam się po Raze, właśnie tego zaplątania się we własne uczucia, zmieszania i poplątania, a może nawet i głównego bohatera, którego jednocześnie chciałoby się kochać i nienawidzić. Dostałam... romans. Może nie do końca z typowym tłem, zapewne nie nadający się dla osób o słabych nerwach (z powodu kilku scen erotycznych i dość sporej dozy brutalności), ale jednak. Nie zrozumcie mnie źle, bo to co spotkało Raze'a było okropne i okrutne, zresztą inni bohaterowie też wcale nie mieli łatwo, ale prawda jest taka, że pisarze na własne życzenie uodparniają nas na grozę i horror niektórych sytuacji. Po prostu po przeczytaniu o tej samej tragedii po raz n-ty nie rusza mnie to tak bardzo, jak w przypadku pierwszych pięciu. I niestety trochę tak było w przypadku tej powieści.

Nie jestem pewna, co mogłabym powiedzieć Wam o bohaterach, a wyjątkowo nie lubię takiej sytuacji. Z jednej strony chciałoby się rzec, że są naprawdę dobrze wykreowani, ale z drugiej ich działania nie do końca pasowały do obrazu, jaki stworzył się w mojej głowie. Chyba najlepiej obrazuje to ojciec Kisy - jest worem, brutalnym i silnym mężczyzną, który nie pozwala sobie na sprzeciw, a jednocześnie nie widzi, co się dzieje w okół niego. Kocha swoją córkę, ale nie potrafi jej ochronić przed sadystycznym narzeczonym, bo teoretycznie nie wie, że dziewczyna wcale nie jest z nim szczęśliwa - po prostu sprzeczność goni sprzeczność. Z kolei Kisa wyjątkowo mnie irytowała, bo mimo że dorastała w otoczeniu zabójców, jest jedyną córką wora, zamiast zrobić coś ze swoim życiem, daje sobą pomiatać, czyli jest bardzo typowym przykładem bohaterki, którą trzeba uratować. No i tytułowy Raze, o którym jednak nie będę mówić, bo akurat jego tajemnice musicie odkryć samodzielnie.

Mam wrażenie, że autorka trochę po macoszemu potraktowała tę opowieść. Znalazły się tu zupełnie niepotrzebne wątki, rozwijane na kilka stron, a zabrakło tłumaczeń.  Były fragmenty, które miały potencjał wywołać w czytelniku burzę emocji, a zostały przestawione jak krótkie, nieistotne wydarzenia. Nie miałabym nic przeciwko mniejszej ilości akcji, na rzecz odrobiny wyjaśnień, jednak aby uniknąć niecnych spojlerów, nie zdradzę, o który wątek dokładnie mi chodzi. A jeśli już o spojlerach mowa, to chyba największy żal do autorki mam o przewidywalność tej historii, bo nigdy nie jest dobrze, jeśli najbardziej oczywisty scenariusz okazuje się tym właściwym.

Mimo mojego narzekania, generalnie uważam, że Raze to naprawdę dobra książka. Tylko, że był spory potencjał, aby stała się czymś więcej, żeby wybiła się ponad inne erotyki czy też romanse. Potencjał, który niestety został zmarnowany. Bo, mimo że ta powieść była brutalna, to nie mroczna, nie łamiąca duszę i pozostawiająca mętlik w emocjach. To, że autorka poszła trochę na łatwiznę i przewidywalność fabuły to dwie największe jej wady. Jestem pewna, że Raze znajdzie odbiorców, którzy będą potrafili przymknąć oko na jego niedociągnięcia, więc mogę Wam polecić tę książkę, jeśli szukacie trochę bardziej nietypowego romansu lub jeśli - tak jak ja - po prostu uwielbiacie mafijną scenerię.

Moja ocena: 6+/10

Skończyłam czytać: październik 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,96/10
Ilość stron: 400
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 12 października 2016 r.
Wydawnictwo: Filia
Tłumaczenie: Katarzyna Agnieszka Dyrek


Byli sobie przeznaczeni, chłopak i dziewczyna, dwa rozdzielone serca. Bóg pragnął zbadać,
czy prawdziwa miłość przetrwa. Chciał się dowiedzieć, czy wbrew przeciwnością losu
dwie połówki rozdzielonej duszy się odnajdą. Miną lata, oboje będą cierpieć. Oboje będą smutni,
jednak pewnego dnia, kiedy najmniej będą się tego spodziewać, ich ścieżki ponownie się skrzyżują.
Pozostaje pytanie: czy te dusze się rozpoznają?  [...]

Recenzja - „Mimo moich win” Tarryn Fisher



Serce można oddać tylko raz. Żadna z następnych miłości nie dorówna tej pierwszej.

Jakiś czas temu Mimo moich win pojawiało się w każdym zakątku blogosfery, ponieważ promocja Otwartego - jak zwykle - była na wysokich obrotach. To, co mnie skusiło na książkę Tarryn Fisher to pozytywne recenzje i TEN zwiastun, bo stworzyło to zapowiedź nieszablonowej fabuły i nietuzinkowych bohaterów. Czy faktycznie tak było? 

Pewnego razu była sobie para, którą łączyła wielka miłość. Niestety ich wspólna droga rozeszła się i mogłaby się wydawać, że był to koniec tej historii, jednak nie zbadane są wyroki losu i trzy lata po dramatycznym rozstaniu, życie tych dwojga ponownie się splata. Z jednym ale - chłopak nie pamięta ich wspólnej przeszłości, ani tej dobrej, ani złej. Czy uda im stworzyć nową, wspólną przyszłość, czy też kłamstwa na których chcą ją zbudować, ostatecznie ich zniszczą? Tego musicie dowiedzieć się sami...

Nie, nie jestem bez winy, ale zanim mnie osądzisz, pozwól, że coś Ci powiem. Pomyśl o mężczyźnie, którego kochasz najbardziej. Pomyśl o każdej wspólnej chwili wypełnionej rozmowami i milczeniem, o lepszych i gorszych dniach, o budzeniu się u jego boku. A teraz wyobraź sobie, że go tracisz. Ktoś wyszarpał, wydarł ukochanego z Twojego życia i zostawił pustkę. Cholernie niesprawiedliwe, prawda? Mogłabym odpuścić, zapomnieć, wyjechać… Jednak czy zrobiłabyś to samo, gdyby w grę wchodziło odzyskanie każdego wspólnego dnia z ukochanym? Do tej pory cierpiałam. Teraz postanowiłam zawalczyć, nawet jeśli to oznacza, że inni też będą cierpieć. Bo miłość zawsze boli i nadszedł czas, by przygotować się na rany i blizny. A Ty, mimo moich win, nie potępisz mnie. Widzę, że już się wahasz, patrzysz w stronę ukochanego i myślisz, ile byłabyś w stanie poświęcić, by go odzyskać. 
O.

(Źródło: Wydawnictwo Otwarte)

Romanse, powieści erotyczne, New Adult to jedne z najbardziej przewidywalnych gatunków, bo wszystkie mają pewne punkty do odhaczenia. Najczęściej to, czy faktycznie mogą przypaść mi do gustu, zależy od tego, jak bardzo autor odciśnie swoje piętno na fabule. Niestety zaskoczeń szuka się jak wiatru w polu, przez co znaczna większość z tych książek to jednorazowa przyjemność, a ja oczekuję od powieści czegoś więcej. Jedyne co może wynagrodzić ogólnie pojętą schematyczność czy też przewidywalność, to nieoczekiwane zakończenia, nietuzinkowi bohaterowie lub cała gama emocji. Jestem w absolutnym szoku, że to napiszę, jednak tym razem otrzymałam prawie wszystko. Tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Mimo mich win - napisałam Wam, czego oczekiwałam, ale jak dobrze wiecie te dwie rzeczy nie zawsze się pokrywają.

Przede wszystkim jestem absolutnie oczarowana faktem, że to tak nietuzinkowy romans. Romans, w którym nie ma za dużo romansu, są za to nie do końca moralni bohaterowie, którzy nie cofną się przed niczym w imię swojej miłości. I, mimo że może to przypominać coś, co już wcześniej widziałam, to z reguły ludzie pozostają szlachetni i ich "wszystko" ogranicza się do czynów, które nie naruszą sumienia, zwykle dokonanych w imię dobra ukochanego. Tu tak nie jest i to było największym zaskoczeniem. Zawsze powtarzam, że nie jestem wybrednym czytelnikiem, bo łatwo mnie zadowolić, ale tylko na chwilę. Jednak jeśli po zakończonej lekturze nadal analizuję fabułę, zachowania bohaterów, możliwe scenariusze dla kontynuacji, to znaczy, że historia miała w sobie to nieuchwytne "coś", odróżniające dobre książki od tych, które zapadną mi w pamięć. Co jeszcze z takich ważniejszych zalet? Ode mnie autorka ma na pewno duży plus za zakończenie. Nie mogę do końca powiedzieć, że tego oczekiwałam, ale na pewno się tego nie spodziewałam, przez co wręcz nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejną część przygód tej trójki. Ooo, prawie bym zapominała, że główne skrzypce gra tutaj trójkąt miłosny. Jednak zanim zdążycie się skrzywić, zapewniam, że nie jest to ten znany z młodzieżówek, lekko odgrzewany i delikatnie banalny, ale prawdziwy dramat, dla życia uczuciowego bohaterów. Poza tym Tarryn Fisher urzekła mnie dwutorowym poprowadzeniem akcji, po prostu uwielbiam ten zabieg, bo nakręca moją ciekawość. Czytelnik wie, że trzy lata temu związek Caleba i Olivii się skończył, ale nie ma pojęcia dlaczego - zaufajcie mi, że po kilku ochłapach na ten temat, naprawdę będziecie chcieli to wiedzieć. 

Niezaprzeczalnym atrybutem książki Tarryn Fisher są bohaterowie. Żaden z nich nie jest bez skazy, mam wrażenie, że można albo ich docenić albo znienawidzić. Ale właśnie oni i podjęte przez nich decyzje odróżniają tę książkę od innych o podobnej tematyce. Narracja jest prowadzona głównie z punktu widzenia Olivii i to własnie ją czytelnik ma okazję poznać najbliżej. To jedna z najbardziej nieszablonowych bohaterek romansów, choć to samo mogłabym powiedzieć o Calebie i prawdopodobnie Leah. Ani jedna osoba  z tych trojga nie jest niewinna, podejmowali takie, a nie inne decyzje i musieli zmierzyć się z konsekwencjami, a utknęli w patowej sytuacji - nie ma możliwości, aby uciec od bólu, ktoś zawsze będzie cierpiał. W opisie będącym formą listu Olivii, jest napisane, że nie będę mogła jej potępić. Wiecie co? Nie jestem, przynajmniej nie do końca. Nie dlatego, że usprawiedliwiam jej czyny, ale... kurczę nawet nie wiem, jak to wyjaśnić. Nie mam wątpliwości, że jej wybory nie były moralne, a mimo to rozumiem, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzje. Nie pochwalam ich, bo wszystko powinno mieć swoje granice, jednak nie da się ukryć, że sam tok rozumowania Olivii jest fascynujący. Fakt, że Mimo moich win pozostawiło we mnie tak mieszane uczucia, jak również sam charakter głównych bohaterów - bo nie da się tu jednoznacznie wskazać, kto z nich jest najgorszy - sprawił, że ta książka ma u mnie tak wysoką ocenę. 

Zadajcie sobie takie pytanie - ile warto jest zrobić dla ukochanego i czy niemoralność da się usprawiedliwić, jeśli mówimy o miłości? Nie będę ukrywać, że Mimo moich win może nie przypaść Wam do gustu, ponieważ jest dość specyficzna. Dla mnie osobiście jest to jej największa zaleta, ponieważ uwielbiam nieszablonowe historie z nie do końca dobrymi bohaterami - takimi, którzy nie będą bali podejmować się trudnych decyzji, mimo że można zakwestionować ich przyzwoitość. Czytałam tę książkę z zapartym tchem, chcąc dowiedzieć się zarówno o przeszłości, jak i przyszłości Olivii, Caleba oraz Leah i w tym momencie niecierpliwie wyglądam kolejnego tomu. Jeśli tylko macie ochotę na nietypowy romans, z mojej strony mogę gorąco polecić właśnie Mimo moich win.

Moja ocena: 8/10

Skończyłam czytać: październik 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,88/10
Ilość stron: 304
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 1 czerwca 2016 r.
Wydawnictwo: Otwarte
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Cena (z okładki): 36,90 zł


Już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. – Zamilkł, a jego następne słowa tak głęboko mnie uderzyły,
że nigdy się z nich nie pozbieram. – Ja będę znowu kochał, Olivia, ty będziesz zawsze ranić.
To co zrobiłaś jest… Jesteś bezwartościowa, ponieważ sama z siebie taką robisz.
Będziesz mnie pamiętać każdego dnia do końca życia, bo ja byłem tym jedynym,
a ty mnie odrzuciłaś. – Potem wyszedł.



Recenzja - „Uwolnij mnie” Laurelin Paige



-Złamaliśmy dzisiaj wiele zasad Gwen.
-Zasady są po to, żeby je łamać.

Pióro Laurelin Paige poznałam czytając Uwikłanych i w sumie bardzo ją polubiłam. Najwyraźniej bardziej niż myślałam, bo choć nie miałam w bliższych planach sięgnięcia po jej najnowszą powieść, to przeglądając katalog na Legimi, postanowiłam umieścić ją na swojej półce - tak na zaś. Jednak skoro już zadałam sobie ten trud, to pomyślałam, że przecież nie zaszkodzi przeczytać jednego rozdziału, żeby sprawdzić, o czym jest. Więc zaczęłam i... przepadłam.

Gwen miała ciężkie życie, a przeszłość nawiedza ją niczym mroczny cień, który nie pozwala o sobie zapomnieć. Dlatego buduje wokół siebie mur, zza którego jedynie obserwuje świat. Osiągnęła sukces zawodowy – zarządza jednym z najpopularniejszych klubów nocnych w Nowym Jorku, jest singielką i bezpiecznie czuje się tylko w takich sytuacjach, które może w pełni kontrolować. Wszystko diametralnie się zmienia, kiedy w klubie poznaje bogatego i przystojnego playboya – JC. On za wszelką cenę postanawia zburzyć mur, którym się otoczyła. Chce dać jej wolność i nieograniczoną ilość rozkoszy. Zawierają więc układ, który tylko z pozoru wydaje się jasny. Wkrótce seks bez zobowiązań już im nie wystarcza, a JC okaże się jedyną osobą, na której będzie polegać dziewczyna. Czy Gwen zdoła posłuchać swego serca i otworzyć się na prawdziwą miłość?
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Pamiętacie Gwen z Uwikłanych?  Nie będę ukrywać, że mi jakoś wyleciała z głowy, co więcej nie miałam pojęcia, że Połączeni w najmniejszym stopniu łączą się z poprzednią serią autorki. Ponieważ, gdybym miała tę świadomość pewnie nigdy nie sięgnęłabym po Uwolnij mnie. Dlaczego? Nie lubię, kiedy drugoplanowi bohaterowie dostają swoją własną historię - może inaczej, ja osobiście nie lubię ich czytać. Nie wiem czemu, z jakiegoś powodu wychodzę z założenia, że powinni być raczej tłem dla postaci pierwszoplanowych, a poza tym kiedy dana opowieść jest zakończona, nie przepadam za otwieraniem jej na nowo (chociaż oczywiście i od tego są wyjątki). Dużym plusem dla mnie był fakt, że Alanya i Hudson nie pojawiają się w fabule, poza paroma wzmiankami i może jedną sceną - odpowiadał mi ten tryb i poniekąd mam nadzieję, że tak pozostanie. Natomiast naprawdę nie wiem, co takiego kryje się w powieściach Laurelin Paige, że wciągają mnie od pierwszej do ostatniej strony. Książki z tego gatunku traktuję głównie jako odskocznię od codzienności, coś co bez żalu mogę odłożyć na półkę i wrócić później. Tylko, że kurcze choć historie pisarki naprawdę nie są odkrywcze fabularnie, to nie mogę się od nich oderwać, dopóki nie dowiem się, jak się skończą. Jednak przede wszystkim jej książki czyta się po prostu błyskawicznie dzięki stosunkowo wartkiej akcji oraz sporej ilości dialogów.

Lubię Gwen, choć sama nie wiem jak ją określić. Na początku nasuwało mi się określenie twarda babka, ale przecież wiecie, ze romanse wcale na tym nie polegają. Z jakiegoś powodu kobieta w tym gatunku musi być emocjonalna, okazjonalnie roztrzęsiona i polegać na facecie w jej życiu, ale Gwen naprawdę dobrze się trzymała. Nie była typową trzpiotką latającą za facetem i stale poszukującą jego rady i aprobaty - przynajmniej przez znaczną większość fabuły, jednak tak, jak pisałam - w tym gatunku po prostu nie da się tego uniknąć. Natomiast JC... przysięgam, że w momencie, w którym zorientowałam się, że Połączeni są powiązani z Uwikłanymi mogłabym przysiąc, że to Hudson Pierce. Jeśli mam być szczera trochę się tego spodziewałam, bo wszyscy bohaterowie romansów i erotyków są kreowani na jednym kopycie i dopiero później nadaje się im indywidualne cechy charakteru. Natomiast dobrze wypadają tu postaci drugoplanowe, autorka wprawdzie nie poświęca im zbyt wiele czasu, lecz mimo to naprawdę przypadli mi do gustu i zdążyłam ich polubić. Najbardziej intrygującą postacią był ojciec Gwen. Laurelin Paige stale podsyca ciekawość czytelnika rzucając w niego ochłapami informacji, jednak nie daje odpowiedzi. W sumie dotyczy to ogólnie życia osobistego bohaterów. Dostajemy poszlaki, nie odpowiedzi. Jest to świetne zagranie, ponieważ w powieści jest wręcz gęsto do sekretów, nie tylko rodziny Gwen, ale również tych dotyczących JC. Dlaczego tak bardzo mi się to podoba? Dlatego, że wcale nie lubię mieć wszystkich odpowiedzi od razu, zwłaszcza, że ostatnimi czasy plagą jest dzielenie się intymnymi szczegółami po pięciu minutach znajomości.

Jest bardzo dobrze, ale nie obyło się bez wad. Przede wszystkim jestem zachwycona, że nie skusiłam się na wersję papierową, ponieważ Uwolnij mnie to raczej jednorazowa przyjemność. Świetnie się to czytało, jednak nie ma tam nic, co przekonałoby mnie do powrotu, a takie powieści raczej nie zostają u mnie na długo. Troszeczkę żałuję, że Laurelin Paige nie pokusiła się na oderwanie od uniwersum Uwikłanych i nie tchnęła trochę świeżości. Patrząc na początki znajomości Alany z Hudsnonem, a Gwen z JC, mogłabym położyć na to kalkę. Nocny klub. Pożądanie. Brak zobowiązań. To raczej było celowe podobieństwo, nie mniej jednak... to wszystko już się zdarzyło, przez co poczułam się jakbym dostała odgrzewany kotlet - nadal smaczny, ale nie do końca tego chciałam. Poza tym autorka nie opędziła się od typowego przebiegu fabuły charakterystycznego dla erotyków, jednak na jej plus działa zakończenie - tego się nie spodziewałam!

Pierwsza część Połączonych wypada naprawdę dobrze, jest bardziej zaskakująca niż Uwikłani, a jednocześnie posiada wszystkie jej najlepsze cechy. Laurelin Paige nie pisze skomplikowanych fabularnie książek, jednak mimo to jej historie wciągają mnie bardziej niż większość powieści z tego gatunku. Nie jest to pozycja bez wad i istnieje szansa, że szczegóły zatrą mi się w pamięci, ale nie da się ukryć, że  naprawdę dobrze spędziłam czas przy Uwolnij mnie i z przyjemnością sięgnę po kolejną część. Z mojej strony mogę polecić :).

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: wrzesień 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,76/10
Okładka: --- (e-book)
Ilość stron: 344
Data wydania: 15 września 2015 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Cena (z okładki): 36, 90 zł


PS. Na Fb ruszył konkurs, więc zachęcam do zerknięcia :D.
Plus przepraszam, że jestem tu ostatnio trochę nieobecna, ale rok akademicki ruszył z kopyta ;).

Stosik #15 i podsumowanie września


Wrzesień był dziwnym miesiącem, z jednej strony ostatnie podrygi wolnego czasu i chęć wykorzystania go. a z drugiej totalny czytelniczy leń. Nie wiem, dlaczego mnie dopadł, zwłaszcza, że jak już zaczęłam jakąś powieść, to bardzo dobrze mi się czytało.

Stosik #15 
Pamiętacie jak w zeszłym miesiącu powiedziałam, że koniec z kupowaniem książek, przynajmniej do grudnia? Jeszcze się nie złamałam (czy e-book się liczy?), jednak przecież są i inne sposoby na zdobycie nowych cudeniek ;). Takim oto sposobem trafiło do mnie 7 nowych pozycji. I tak od góry:
  • Amy Harmon Prawo Mojżesza - wymiana z przyjaciółką, po tylu dobrych recenzjach spodziwam się naprawdę świetnej lekury
  • Collen Hoover, Tarryn Fisher Never Never - wymiana na Fb, choć ostatnio nie po drodze mi z twórczością Collen, to pani Fisher intryguje mnie od dłuższej chwili, więc jestem ciekawa, co te dwie panie razem zmajstrowały
  • Becca Fitzpatric Niebezpieczne kłamstwa - nie chciałam dawać autorce kolejnej szansy po Szeptem, ale ostatnio spotkanie przy Black Ice wypadło naprawdę dobrze, więc jestem bardzo ciekawa tej powieści. Efekt wymiany na Fb
  • Katie McGarry Przekroczyć granice - również wymiana, jednak nie wiem, co mnie ciągnie do tej książki, po prosu chcę ją przeczytać :D
  • Rainbow Rowell Załącznik - egzemplarz do recenzji od HarperCollins Polska, moje pierwsze spotkanie z autorką wypadło bardzo dobrze
  • Matthew Quick Wszystko to, co wyjątkowe - j.w., kolejne rewelacyjne spotkanie z twórczością autora - nic dodać, nic ująć ;)
  • Gena Showalter Alicja w krainie zombie - wymiana na LC, moja chęć do tej serii spada i wzrasta od jakiegoś czasu, więc skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam z niej skorzystać :D.

Dodatkowo skusiłam się na dwa e-booki od Woblink, w tym jeden z nich był kotem w worku, którym okazała się Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu autorstwa Kate Andersen Brower, a drugi to Mimo moich win Tarryn Fisher, bo ta powieść przyciągała mój wzrok od dłuższej chwili, a jakoś nie mogłam się skusić na wersję papierową ;).

Podsumowanie września
Tak, jak wspominałam poprzedni miesiąc był dość leniwy, więc w sumie przeczytałam 5 książek, 1 816 stron, statystycznie 60 dziennie. To nie jest zły wynik, ale biorąc poprawkę na mój wolny czas, naprawdę mogło być lepiej.
Tradycyjnie moje zdjęcie przeniesie Was do recenzji :).
Ponadto ukazały się jeszcze dwie inne, zaległe recenzje oraz Porozmawiajmy o... czytnikach - tu również zdjęcia przeniosą Was do odpowiednich linków.

Najlepsza książka
Tu bezapelacyjnie wpada Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu Anny McPartlin - to fantastyczna, łapiąca za serce historia, smutna i pełna nadziei zarazem. Po prostu rewelacyjna.

Najgorsza książka
 Bez chwili wahania mogę wskazać W ogień Ewy Seno. Nie będę się po raz kolejny rozpisywać dlaczego tak uważam - tu odeślę Was do recenzji - jednak to chyba najgorsza książka, z jaką do tej pory miałam styczność. Niestety. 


Blogowo:
Liczba wyświetleń: 3 018 (- 464)
Obserwatorzy: 286 (+6)
Dodane posty: 8
Facebook: 270 (+12)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka