Recenzja - „Bang” E.K. Blair


Bajka to tylko ładne słowo określające kłamstwo, którym zwodzi się małe dzieci. Fałszywy obraz rzeczywistości, który pozwala wierzyć, że życie jest piękne.

Wybaczcie chwilową przerwę, ale wciągnął mnie remont i dosłownie dopiero teraz znalazłam wolną chwilę, żeby coś naskrobać. Tak to jest, że brak zapasowych recenzji na takie okazje zawsze wychodzi mi bokiem ;). Ale wracając do rzeczy - Bang określiłam jako najlepszą książkę w podsumowaniu poprzedniego miesiąca i obiecałam wytłumaczyć dlaczego. Także po tym krótkim wstępie możecie się domyślić, że niesamowicie mi się podobała, choć nie była to łatwa lektura.

Mówią, że ten, kto mści się na drugiej osobie, traci część swojej niewinności. 
Ale ja nie jestem niewinna. 
Już od dawna. 
Zostałam okradziona z niewinności. Odebrano mi los, który był mi pisany. Duszę, z którą przyszłam na świat. Rubinowe serce osadzone w życiu pełnym nadziei i marzeń.
To wszystko odeszło.
Przepadło.
Nigdy nawet nie miałam wyboru. 
Opłakuję tamto życie. Rozpaczam nad każdym „co by było, gdyby...”. 
Ale z tym już koniec. 
Jestem gotowa odebrać to, co zawsze mi się należało.
Jednak każdy plan ma jakiś słaby punkt. Czasem jest nim serce.
(Źródło: Wydawnictwo NieZwykłe)

Opis Bang jest tak niejednoznaczny, że absolutnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po fabule. Cóż, wątek zemsty był dość oczywisty, ale poza tym unikałam opisów jak ognia, bo chciałam poczuć ten dreszczyk zaskoczenia. Dlatego też sama postaram się unikać nakreślania fabuły, bo tu tkwi cała magia tej książki. Widzicie niewiele jest książek, które faktycznie potrafią mnie zaskoczyć. Poniekąd jest tak dlatego, że z reguły blurb na okładce daje całkiem dobry zarys fabuły. Z drugiej strony tyle już historii przewinęło mi się przez ręce, że potrafię docenić inwencję autora. E.K. Blair stanowczo zasługuje na punkty za oryginalność, bo w Bang praktycznie nic nie toczyło się tak jak myślałam. Także, pomimo że nie wiem czego się spodziewałam po tak niejasnym opisie, nie to dostałam - jakkolwiek dziwnie to brzmi. I to największa zaleta tej powieści, bo dawno tak mocno nie opadła mi szczęka ze zdziwienia.

Co zaskakujące ciężko się to czyta. Nie z powodu stylu autorki, czy języka jakim się posługuje, ale treści. Zwykle jest tak, że zaczynając ciekawa książkę, a Bang bez wątpienia zasługuje na to miano, nie mogę jej odłożyć. Natomiast tu co parę stron potrzebowałam przerwy - podobne uczucie towarzyszyło mi zresztą przy lekturze Miliona małych kawałków. To ten moment, kiedy fabuła robi się zbyt ciężka do przetrawienia na raz i żeby przyswoić nowe dane przydaje mi się taki szybki reset. A mimo to nawet na chwilę nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym odłożyć tę książkę nie poznawszy zakończenia. Także robiłam trochę notatek, układałam sobie w głowie nowe informacje odnośnie akcji, zastanawiałam się nad motywami postępowania głównej bohaterki, bo ani one ani cel jej działania jest nieznany dla czytelnika. Tworzy to aurę tajemnicy i poniekąd grozy? Bo jednego byłam pewna od początku - kobieta nie planowała nic miłego. Te uczucia towarzyszące mi od pierwszych stron sprawiły, że siedziałam jak na szpilkach pragnąc poznać jej motywację, a jednocześnie nie chciałam się spieszyć z lekturą.

Co mogę powiedzieć na temat bohaterów? To wręcz śmieszne jak bardzo Ninia wydawała mi się antypatyczną postacią. Nie wiedziałam, co pcha ją do działania i mimo że mnie to ciekawiło, nie potrafiłam obdarzyć jej sympatia przez pierwszą połowę książki. Zżerała mnie ciekawość, czy to się zmieni w dalszej części, czy też będą na nią bluzgać od początku do końca. W końcu doczekałam się trochę więcej faktów na jej temat i powoli ją poznając, mając wgląd na to jak wyglądało jej dzieciństwo, budziło się we mnie współczucie, które jednocześnie nie zmniejszyło niechęci, która odczuwałam dla jej obecnych działań. Gdzieś tam budziła się we mnie nadzieja, że może zaraz będzie lepiej, ale klimat Bang jest taki, że tak szybko jak się zaczynała, tak szybko tez dochodziłam do wniosku, że to się raczej nie wydarzy. Relacje Niny z innymi mężczyznami w jej życiu są dziwne i pokręcone tak bardzo, że sama nie wiedziałam co o nich myśleć. Bennet wprawdzie trochę ginie na tle kreacji Declana i Pike'a, ale skoro już na pierwszych stronach miałam okazję zobaczyć jak bardzo żona go nie cierpi, byłam niesamowicie ciekawa, czym sobie na zasługuje.

Jedyne do czego mogę się przyczepić to wyjaśnienie, będące motorem napędowym działań Niny. Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że nie podpasywało mi ono zupełnie, chociaż cała reszta była świetna. 

To nie jeden z tych „trudnych” romansów. Bang to książka ciężka i mocno wpływająca na emocje - przez co wyjątkowa. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno przeżywałam coś, co czytam. E.K. Blair napisała historię tak bardzo pokręconą, a przy tym tak dobrą, że zaraz po skończeniu lektury sama nie wiedziałam, co o tym myślę. Stanowczo odradzam osobom o słabych nerwach, bo w książce znajduje się całe mnóstwo dosadnych opisów, na które nawet ja nie pozostałam obojętna (a wstrząsnąć mną bardzo trudno). Jeśli jednak macie ochotę na świetnie napisaną, nietuzinkową lekturę, ja z przyjemnością polecam Wam Bang, a sama z niecierpliwością wypatruję kontynuacji.

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: lipiec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,9/10
Ilość stron: 400
Data wydania: 20 czerwca 2018 r.
Wydawnictwo: NieZwykłe
Tłumaczenie: Marta Słońska
Cena (z okładki): 38,90 zł



To jak potrzeba, której nie da się zaspokoić, bo nigdy nie masz dość. Jednego dnia idziesz przez życie myśląc, że wszystko jest w porządku - no, a przynajmniej na tyle w porządku, na ile to możliwe - aż tu nagle coś w tobie zaskakuje, po raz pierwszy kosztujesz miłości i zdajesz sobie sprawę, że przez całe życie umierałeś z głodu, ale sam o tym nie wiedziałeś, i że ta jedna osoba jest wszystkim, czego ci trzeba, żeby naprawdę czuć, że żyjesz.

Recenzja - „Dearest Clementine” Lex Martin


Czekam na jeszcze jedną złą wiadomość, bo gówniane wieści zawsze chodzą trójkami.

Pierwszym, co przyciągnęło mój wzrok do Dearest Clementine to śliczna okładka - delikatna i dziewczęca sprawiła, że mimo mojej niechęci do New Adult na dłużej zawiesiłam na niej oko. Dodatkowo wyjazdy zawsze sprawiają, że mam ochotę na książki, które są lekkie, urocze i romantyczne, dlatego postanowiłam sięgnąć po książkę Lex Martin właśnie teraz.

Clementine to dziewczyna, która musi nauczyć się na nowo kochać. Wydawałoby się, że jej życie jest równie zjawiskowe, jak ona. Jednak problemy z rodzicami, zdrada ukochanego chłopaka oraz napaść seksualna ze strony nauczyciela sprawiły, że stała się nieufną i zamkniętą w sobie osobą.
Clementine wyznaje zasadę, że z nikim się nie umawia. Kiedy na horyzoncie pojawia się przystojny Gavin, chłopak, którego każda dziewczyna chciałaby spotkać na studiach, wiele się zmienia.
Z czasem zbliżają się do siebie. Kiedy wplątują się w historię tajemniczego zaginięcia studenta, Clementine nieświadomie staje się celem. Gavin wie, że musi być ostrożny, bo zagrożone jest nie tylko serce, ale też życie jego dziewczyny. 
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Był taki czas, kiedy New Adult po prostu mi zbrzydło. Dramaty bohaterów wszędzie wydawały się zrobione na jedno kopyto, a ich rozwiązaniem zawsze była miłość. Nie ważne z jak dużymi trudnościami się mierzyli i jak wiele mieli do pokonania nagle bum! - są zakochani, a problem jakby nigdy nie istniał. W końcu zamiast poruszać we mnie czułe struny, ich problemy zaczęły mnie irytować, więc stwierdziłam, że czas na przerwę. I choć trochę już minęło od tego czasu, kiedy widzę w opisie wzmiankę o NA, nadal podchodzę do takich książek jak do jeża. Ale kurczę ta okładka ciągnęła do siebie mój wzrok praktycznie od pierwszej zapowiedzi i dla Dearest Clementine postanowiłam zrobić wyjątek. Okazało się, że to była dobra decyzja. Lex Martin stworzyła powieść, która pochłonęła moje popołudnie bez reszty.
Pierwszy rozdział ma dla mnie spore znaczenie - nie ze względu na fabułę, ale jest to swego rodzaju test dla stylu autora. Jeśli jest dobry, nawet kiepskie historie czyta się szybko, jeżeli już na tym etapie jest źle, to nawet najlepsza fabuła sprawia, że czytanie jest drogą przez mękę. Patrząc na to kryterium Dearest Clemenine wypada naprawdę dobrze. Od pierwszych stron miałam poczucie, że pióro autorki jest lekkie, z idealnie omierzonymi proporcjami dialogów do opisów. Zwróciłam na to uwagę przez to, że ostatnio przy lekturze Vi Keeland pod tym względem było wyjątkowo źle. A tak to zwykle bywa, bardziej niż zwykle doceniłam coś, czego mi ostatnio zabrakło. Całość czyta się błyskawicznie, pisarka dobrze przeplata elementy fabuły, zgrabnie dozując fragmenty romansu, problemów i małych dramatów, tak że przy Dearest Clementine nie sposób się nudzić. Jako urozmaicenie Martin postawiła na wątek kryminalny - notabene wspomniany w ostatnim akapicie opisu - ale nie spodziewajcie się go zbyt wiele. Mnie osobiście bardzo odpowiadała tylko wzmianka o nim, choć nie da się nie zauważyć, że został potraktowany trochę po macoszemu. Zamysł był bardzo dobry, trochę zawiodło wykonanie, bo mógł się z tego zrobić ciekawy fragment.

Wyjątkowo polubiłam bohaterów. Trochę wycofana Clementine i uroczy Gavin to połączenie, które zdało egzamin. Czytelnik ma okazję dużo lepiej zrozumieć dziewczynę i jej zachowanie, ponieważ to ona prowadzi narrację, ale jest też dużo bardziej złożona niż on, więc fabuła na tym zyskuje. Słodki i opiekuńczy Gavin stara się ją wyciągnąć ze skorupy, w której się zamknęła, ale bardzo podobało mi się, że Clem nie robi z siebie ofiary losu. To zawsze była jedna z moich bolączek z NA - tak jakby bohaterki nie miały żadnego pomysłu na życie bez faceta. Tymczasem tu ten wątek jest zrobiony bardzo delikatnie, a fabuła nie skupia się na monologach Clementine o tym jak bardzo nie zasługuje na miłość, szczęście etc. Nie byłam też zadowolona widząc niektóre decyzje Gavina, były momenty, kiedy uważałam go za buca, ale jak to zwykle bywa ostatecznie mnie do siebie przekonał. Na uwagę zasługują też dobrze wykreowanie postaci drugoplanowe, które mają swoje pięć minut w fabule, a nie stanowią tylko jednolitego tła dla głównej pary. Przyjaciele bohaterów mają zróżnicowane osobowości i przyjemnością dowiedziałabym się więcej o ich dalszych losach.

Jedyne, co miałabym do zarzucenia książce Lex Martin to schematyczność. Nie da się ukryć, że motywy, które wykorzystuje autorka już się pojawiały, ale mimo to - podane w taki sposób - są jak najbardziej zjadliwe. Oryginalność fabuły to zawsze plus dla twórcy, a mimo to w Dearest Clementine jej brak zupełnie mnie nie dotknął. To jedna z tych książek, które po prostu dobrze się czyta, zwłaszcza w upalne letnie wieczory. Ociupinkę też zabrakło rozłożenia fabuły w czasie, choć na szczęście nie była to jeden z tych super błyskawicznie rozwijających się relacji i wyznawania sobie miłości po jednym dniu.

Dearest Clementine to świetna książka na wakacje. Zawiera akurat na tyle dużo dramy, że nie sposób się przy niej nudzić, a przy tym tworzy ona bardzo zgrany zespół z resztą fabuły. Lekkie pióro autorki sprawiło, że połknęłam tę powieść dosłownie w jedno popołudnie i spędziłam je z prawdziwą przyjemnością. To  było bardzo udane pierwsze spotkanie z Lex Martin i jestem ogromnie ciekawa, co jeszcze pokaże mi autorka. To nie jest wprawdzie powieść idealna, ale tak dobrze wpasowała się w to, na co aktualnie miałam ochotę, że chciałabym jeszcze do niej wrócić. Ja z mojej strony serdecznie Wam ją polecam - zwłaszcza na aktualne, letnie wieczory.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: sierpień 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,76/10
Ilość stron: 320
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 13 lipca 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Agnieszka Kalus


Kiedy patrzę w lustro, nie podoba mi się to, co widzę. Na początku chodziło tylko o przeżycie - dotarcie na kolejne zajęcia, przyjście na czas do pracy, mieszkanie z obcymi ludźmi - ale teraz, kiedy rozpracowałam najważniejsze problemy, nadal zakładam zbroję, podczas gdy życie tak naprawdę przepływa obok mnie. I mimo że sama myśl o zbliżeniu się do Gavina sram w gacie ze strachu, to kiedy jestem blisko niego, przypominają mi się czasy, gdy żyłam beztrosko, lubiłam ryzykować i byłam dziewczyną, z którą inni lubili przebywać

Recenzja - „Silence” Natasha Preston

 

Po raz pierwszy spotkałam się z twórczością Natashy Preston ponad rok temu przy lekturze Uwięzionych. Nie obyło się wprawdzie bez pewnych niedociągnięć, zwłaszcza w kreacji portretu psychologicznego porywacza, ale całość zostawiła po sobie na tyle miłe odczucia, że byłam ciekawa co jeszcze ma do pokazania autorka. Nie mogłam się doczekać, żeby przekonać się czy Silence okazała się bardziej dopracowana i przekona mnie do dalszej przygody z pisarką, czy też sprawi, że na stałe się z nią rozstanę. 

Czy wyobrażasz sobie, że nie mówisz od jedenastu lat tylko dlatego, że sama tak zadecydowałaś?
Czy wyobrażasz sobie, że w tym samym czasie dorastasz, chodzisz do szkoły, poznajesz osoby, na których Ci zależy, a jednak ciągle milczysz?
Oakley nie mówi: boję się, boli mnie, nie chcę, kocham cię, mamo ani tato. Ani jednego słowa. Lekarze załamują ręce i nikt nie wie, dlaczego nagle zamilkła.
Tylko ona wie, co sprawiło, że cena, jaką płaci za bycie dziwadłem jest i tak niższa niż cena za powiedzenie prawdy, w którą i tak nikt nie uwierzy. Przez te wszystkie lata myśli, że tylko cisza może ją ochronić. Nawet miłość i wsparcie Cole’a nie wystarczają, by wyciągnąć ją z tego kokonu. Aż do pewnego dnia…
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Zacznijmy od tego, że pierwsze, co przyciągnęło mój wzrok do tej książki to opis. Idea dziewczyny, która nie wypowiedziała słowa od jedenastu lat i tajemnicy, która ją oplata, sprawiła, że zacierałam ręce na ciekawą lekturę. Oczekiwałam niepokojącego klimatu, trochę dramatycznych wydarzeń i rozwiązania zagadki, które mną potrząśnie. Co otrzymałam? Romans z bardzo przewidywalną linią fabularną. Bardzo słodki, obejmujący nastolatki i nie mający w sobie nic specjalnie wyjątkowego. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że Oakley ma 15 lat i gdyby ta książka okazała się tym, na co liczyłam zupełnie by nie przeszkadzało, ale... ehh, nie lubię romansów z tak młodymi bohaterami. Choć nadal nie stronię od młodzieżówek, to tu wybitnie mi przeszkadzał wiek Oakley i Cole'a, bo nie grał dobrze z ich zachowaniem.

Autorka wodzi czytelnika za nos nie podając żadnych szczegółów, dlaczego dziewczyna przestała mówić i to właściwie mi się podobało. Tylko, że kurczę punkt kulminacyjny potoczył się tak szybko, że napięcie, które sukceswnie budowała przez całą książkę, gdzieś wyparowało. Dodatkowo czekając na jakieś wskazówki fabuła zaczynała mi się dłużyć. Zawiera ona dużo monologów Oakley, ale te skupiają się głównie na jej chłopaku i fakcie, że nic nie powie. Tak jakby trochę zabrakło Preston pomysłu, co właściwie można z nią zrobić, więc postanowiła zapętlić jej mózg, przez co zamiast budzić moją sympatię, coraz bardziej obojętniałam na to, co właściwie jej się przydarzyło. Cole jest bardzo uroczym chłopakiem, wiecie takim z cyklu zrobię dla ciebie wszystko, kocham cię tak bardzo itp itd. To sprawia, że jednocześnie jest też do bólu schematyczny i choć nie jest tak, że go nie lubię, to wiem, że zapomnę o nim w mgnieniu oka.

Nie znoszę nieścisłości fabularnych. To ten moment, kiedy autor nie przemyśli do końca swojego pomysłu i stara się pchać mnie w bagno udając, że to gorące źródła. Tylko niestety ja widzę te nielogiczności i zaczynam się irytować. Zawsze jest tak, że wolałabym prostszą fabułę, jeśli obchodzi się ona bez wciskania kitu, niż dramat full wypas, w którym coś zgrzyta. O co właściwie mi chodzi? Otóż Oakley nie mówi od jedenastu lat – oznacza to też, że nie pisze smsów, nie używa kartki ani języka migowego – zamknęła się wewnątrz swojego umysłu. A mimo to mamy scenę z lekarzem, który proponuje badanie krtani, a choć wszyscy bardzo się o nią niepokoją, jakoś nikt jej nie ciągnie do psychologów. Widzicie mój problem? 

Patrząc na mój wywód, moglibyście uznać, że powieść Natashy Preston jest fatalna i nie warto po nią sięgać, a tak w sumie nie jest. Tylko, że liczyłam na dużo więcej niż romansidło dla nastolatków i to rozczarowanie odbija się na moim spojrzeniu na fabułę. Myślę, że Silence spodobałoby mi się mniej więcej na etapie, kiedy byłam w wieku podobnym do bohaterów, bo wtedy po prostu wystarczyłoby mi, że Oakley i Cole się kochają, a nieścisłości fabuły tak nie byłby tak rażące. No ale cóż mam tyle lat, ile mam, przez co Silence mi ni ciepli ni grzeje. Ot takie czytadło na wolną chwilę – nic specjalnie dobrego i nic specjalnie złego – czytadło, o którym bardzo szybko zapomnę. 

Moja ocena: 5/10

Skończyłam czytać: lipiec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,94/10
Ilość stron: 360
Okładka: miękka
Data wydania: 31 stycznia 2018 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Karolina Pawlik
Cena (z okładki): 36,90 zł
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young
Książkę zostawiłam w domu, a jestem na wakacjach, więc cytaty uzupełnię po powrocie ;)

Stosik #23 oraz podsumowanie lipca


Początek lipca to końcówka sesji i trochę zobowiązań rodzinnych, przez to mimo wakacji mój dorobek czytelniczy nie prezentuje się tak okazale jak to zwykle bywało ;). Mimo to jestem z niego całkiem zadowolona, a przede mną bardzo dużo książkowych planów na sierpień.


Stosik #23

Wspominałam już Wam o tym na Facebooku, ale straaasznie długo odmawiałam sobie nowych książek. Z jednej strony naprawdę nie miałam kiedy czytać, a z drugiej w końcu dopadło mnie poczucie winy z powodu stosów piętrzących się na moich półkach, z których nic nie ubywa. Ale oczywiście którego to książkoholika nie skusiła dobra promocja? xD A później zaczęłam rozmyślać, że przecież nie będę płacić dwa razy za przesyłkę, więc machnęłam wszystko za jednym razem (dobra, nie wszystko, ale sporo). Tym sposobem trafiło do mnie 9 nowych perełek zamówionych w Matrasie. 

Od góry:
  • Soman Chainani Akademia Dobra i Zła. Droga do sławy  kontynuacja, której absolutnie się nie spodziewałam, ale jestem zachwycona, że jest - oczywiście pod warunkiem, że będzie tak dobra, jak na to liczę ;). Swoją przygodę z Akademią zaczęłam ponad dwa lata temu (tu recenzja) i byłam zauroczona twórczością autora. Ostatnio nawet chodziła za mną myśl, żeby wrócić do tej serii, więc będę miała idealną okazję przed lekturą Drogi do sławy. 
  • Adriana Locke Poświęcenie – śliczna okładka, chwytliwy opis i pozytywne opinie to to, co przyciągnęło mój wzrok do pozycji od wydawnictwa Szósty Zmysł 
  • Ker Dukey, K. Webster Skradzione laleczki – jak możecie zauważyć, większą część mojego zamówienia stanowią powieści od Wydawnictwa NieZywkłe. Rozbija się o to, że - podobnie jak z Kobiecym - chcę przeczytać większość ich książek, ale w przeciwieństwie do tamtego nie są one dostępne w moim Legimi (chlip). Mają jednak chwytliwe opisy i wpasowują się w moje gusta czytelnicze, więc postanowiłam przygarnąć sześć tych, które najbardziej mnie zainteresowały – i to wyjaśnienie możecie podpiąć pod kolejne 5 powieści.
  • Kathryn Perez Terapia 
  • E.K. Blair Bang
  • J.A. Redmerski Zabić Sarai
  • B.N. Toler Tam dokąd zmierzamy
  • Samanta Towle Revved
  • Brandon Sanderson Dawca Przysięgi. Tom II – uwielbiam pióro Sandersona a Archiwum Burzowego Świata to istny majstersztyk! Byłam głęboko rozczarowana, że Mag podzieliło trzecią część tej sagi na dwa tomy (dwa bardzo drogie tomy, bo za tę jedną książkę razem wychodzi 90 zł) i odmówiłam sobie lektury, dopóki nie będę miała całości. 
Podsumowanie lipca 
Tak jak wspominałam wcześniej patrząc na to, że nudziłam się przez cały lipiec, to mój dorobek czytelniczy nie wygląda tak imponująco jak zwykle, niemniej jednak jestem z niego zadowolona ;). W sumie udało mi się przeczytać 6 książek, 2 089 stron, średnio 67 dziennie. Jak zwykle kliknięcie na moje zdjęcie przeniesie Was do recenzji, jeśli takowa się ukazała.
  
   
 

Najlepsza książka
Tutaj bitwa rozgrywała się pomiędzy książkami Hoover i Blair, bo to dwie perełki tego miesiąca, jednak na lepszą uznałam Bang. Recenzja pojawi się niedługo, więc nie będę się rozpisywać, ale dawno żadna książka nie wywołała we mnie tyle emocji i nie była tak zaskakująca. Autorka nie trzyma się schematów i choć jest to historia trudna i brutalna (zdecydowanie nie dla czytelników o słabych nerwach) to ogromnie mi się podobała.

Najgorsza książka
Jeśli śledziliście, co się tu działo w poprzednim miesiącu, nie będzie dla Was zaskoczeniem, że ten tytuł wędruje do powieści Vi Keeland. Po wspaniałym Egomaniacku, Tylko twój okazał się gigantycznym rozczarowaniem, bo nie wiele tam fabuły, a to co jest wcale nie pomaga. Po szczegóły zaproszę Was do recenzji, bo nie będę się rozpisywać po raz drugi xD.


Jak Wam minął lipiec? Czytaliście/planujecie czytać coś z moich zdobyczy? :)




Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka