Recenzja - „Blisko ciebie” Kasie West

Poprosiłam tatę żeby zrobił zdjęcie idąc na wieczorne pływania, jak Wam się podoba jego dzieło? :D

Książki! Tu wszędzie było pełno książek. Wystarczyłoby chwycić jedną z nich. 
Zaszyć się w jakimś kącie i czytać, dopóki ktoś mnie nie znajdzie.


Twórczość Kasie West miałam okazję poznać dopiero przy Chłopaku z innej bajki (wcześniejsze książki autorki jeszcze przede mną) i było to spotkanie niezwykle przyjemne. Stąd, gdy zobaczyłam, że Wydawnictwo Feeria szykuje się na wydanie kolejnej jej książki, byłam bardzo szczęśliwa i po prostu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Autumn spotyka nieprzyjemna sytuacja: przez przypadek zostaje zamknięta w szkole bibliotece na cały weekend. Gdy wydaje jej się, że gorzej już być nie może, okazuje się, że ma towarzysza. Dax to gość, o którym niewiele wiadomo, poza tym że nie cieszy się dobrą opinią: ciągnie się za nim wspomnienie bójki i poprawczaka. Autumn cały czas ma nadzieję, że Jeff, jej prawie-chłopak, odgadnie, co się jej przydarzyło, i zaraz po nią wróci. Ale Jeff nie przychodzi. Nikt jej nie szuka.
Wygląda więc na to, że Autumn spędzi następne dni, jedząc przekąski z automatu i gadając z gościem, który ewidentnie nie ma na to ochoty. Na początku rozmowa się nie klei, ale gdy Autumn i Dax stopniowo otwierają się przed sobą, dziewczyna widzi, że coś między nimi iskrzy... i zaskakuje. Ale czy poza szkolną biblioteką ich uczucia mają szansę na przetrwania? Czy każde pójdzie swoją starą drogą, czy może… wyruszą wspólną ścieżką?
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)


Czy w którymś momencie życia każdego książkoholika nie pojawiło się u niego takie marzenie, żeby dać się zamknąć w księgarni lub bibliotece i uzyskać nieograniczony dostęp do książek? Przyznam szczerze, że mignęło mi to przez myśl raz czy dwa. Mogłoby się więc wydawać, że Autumn znalazła się w idealnej sytuacji, nic tylko skakać z radości, prawda? No nie do końca... Jeśli dołożymy do tego fakt, że na zewnątrz szaleje śnieżyca, dziewczyna nie ma możliwości kontaktu z nikim, zapowiada się że posiedzi tam dłużej niż jeden dzień, a dodatkowo ma towarzysza, do którego żywi nie zbyt ciepłe uczucia to jej sytuacja nabiera całkiem nowego wyrazu. No i jest jeszcze ten mały szczegół, że bohaterkę dotykają stany lękowe w stresujących stacjach które potrafią naprawdę skomplikować życie dziewczyny, zwłaszcza że trzyma je w tajemnicy przed swoimi przyjaciółmi.. Krótko mówiąc Autumn czeka kilka naprawdę trudnych dni.

Po Chłopaku z innej bajki miałam wiele dobrego do powiedzenia na temat książki Kasie West i po lekturze Blisko ciebie to się nie zmieniło. Powieście autorki są po prostu przesycone pozytywną energią, że należą do tej szczególnej grupy historii, które pozostawiają we mnie to miłe uczucie wewnętrznego ciepła. Nawet jeśli teoretycznie fabularnie nie mamy do czynienia z niczym nowym, jednak to nie znaczy że powieść jest przewidywalna. Osobiście samego końca nie byłam pewna, Jak Kasie West zdecyduje się po kierować tą historią, mimo że w mojej głowie rozgrywały się najróżniejsze scenariusze.

Zakochałam się w Daxie. Chyba już kilka razy wspominałam, że uwielbiam outsiderowych bohaterów, zwłaszcza takich, którzy nie odkrywają swoich kart od razu.  Pod tym względem – przy kreacji tej postaci – Kasie West spisała się na medal. Również Autumn  nie irytuje swoim zachowaniem. Dziewczyna zmaga się ze swoimi problemami - jak każdy z nas - co przybliża ją do czytelnika i czyni osobę, którą moglibyśmy spotkać na swojej drodze. Warto wspomnieć, że mimo mnogości postaci, tak naprawdę czytelnikowi dalej jest poznać dobrze troje z nich: Atumn, Daxa oraz Jeffa. Względnie nakreśleni są również najlepsi przyjaciele głównych bohaterów, czyli Lisa i Dallin czy rodzina dziewczyny. Pozostali tworzą bardziej tło tej historii, gdyż stanowią niezbędnego elementu, niemniej jednak urozmaicają temu połowy i dodają jej dodatkowego charakteru. Można by się kłócić, czy to dobrze, że Kasie West wprowadziła tak wielu bohaterów, nie mając najwyraźniej zamiaru rozbudowywać ich porterów. Na plus na pewno świadczy fakt, że po zakończonej lekturze nie odczułam żadnego niedosytu, ale też z drugiej strony nie jestem fanem występowania zbędnych postaci, gdy fabuła tak naprawdę tego nie potrzebuje. Autorka ma wyjątkowo lekki i przyjazny dla czytelnika styl pisania, więc i sprawnie między nimi lawiruje. Jednak nie mogę odpędzić się od pytania, czy naprawdę oni wszyscy byli tam niezbędni.

Podsumowując choć Chłopak z innej bajki podobał mi się minimalnie bardziej, to Blisko ciebie stanowczo trzyma dobry poziom innych książek autorki. Powieści Kasie West są idealne na długie letnie dni, gdy będziecie mieli ochotę na dobrą, lekką opowieść. Ja zdecydowanie będę dobrze wspominać tę książkę i bez wahania sięgnę po inne historie pisarki.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: lipiec 2017 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,35/10
Ilość stron: 390
Okładka: miękka
Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 5 lipca 2017 r.
Tłumaczenie: Jarosław Irzykowski
Cena (z okładki): 37,90 zł



-Chciałbyś może zagrać o coś? - zapytałam, patrząc w jego ciemne oczy.
-Ustaliliśmy już, że nic nie masz - odparł.
-Moglibyśmy zagrać o tajemnice. O pytania.



Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young


Książkę możecie kupić między innymi na empik.com

Recenzja - „Dręczyciel” Penelope Douglas

Wczoraj miało trwać wiecznie.
Jutro miało nigdy nie nadejść.

Nie tak dawno miałam okazję przeczytać Corrupt tej autorki i byłam naprawdę zachwycona. Z racji tego, kiedy zobaczyłam, że Editio planuje wydać kolejną książkę Penelope Douglas podjęłam jedną z niewielu ostatnio decyzji w ciemno i natychmiast zamówiłam sobie Dręczyciela. Nie do końca tego oczekiwałam, ale... zdecydowanie nie żałuję tej decyzji.

Tate i Jared znali się od dzieciństwa. Łączyła ich przyjaźń, byli sobie bliscy. Wszystko się zmieniło, gdy oboje mieli czternaście lat. Z dnia na dzień Jared zaczął dręczyć Tate — bez wyraźnego powodu. Upokarzał ją, poniżał, robił wszystko, aby zrujnować jej życie. Im bardziej Tate schodziła mu z drogi, tym bardziej sadystycznie ją prześladował. Wreszcie Tate uciekła na rok do Paryża. To ją odmieniło: przestała być przerażoną, zaszczutą dziewczynką, stała się młodą, pewną swojej wartości kobietą. Stała się silna, bardzo silna i zdecydowana. I postanowiła, że nie pozwoli więcej się dręczyć. Wreszcie była gotowa podnieść głowę i nie cofać się przed swoim prześladowcą. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Gdy przyjaciel staje się wrogiem, ma ogromną przewagę. Zna wszystkie sekrety, lęki, myśli swojej ofiary i wie, co zaboli najmocniej.
(Źródło: Wydawnictwo Editio)

Po czym poznaję po prostu dobrą książkę? Choć zabrzmi to trochę śmiesznie - nie lubię o nich pisać. W tym momencie pewnie większość z Was zadaje sobie pytanie dlaczego tak jest i co ja w ogóle tu gadam. Widzicie, nigdy nie mam problemu z rozpoznaniem słabej powieści, bo już podczas czytania zastanawiam się czemu właściwie mam skłonności masochistyczne i kontynuuję taką lekturę wbrew wszystkiemu, co każe mi odłożyć ją na półkę i już nigdy nie patrzeć w tamtym kierunku. Rewelacyjne powieści to te, które sprawiają, że nie widzę w nich żadnych wad, niezależnie od tego ile czasu minęło od chwili, gdy zabierałam się do czytania. O co więc chodzi z dobrymi? Są to takie historie, kiedy po skończeniu chcę się podzielić wszystkimi pozytywnymi odczuciami (bo tylko takie mi towarzyszyły), ale jak przychodzi do pisania recenzji, to z grymasem na twarzy uświadamiam sobie, że choć nie przeszkadzały mi pewne wady, to ostatecznie nie da się ich nie zauważyć i jednocześnie o nich nie wspomnieć. A skoro już zaczęłam tę opinię od tego obszernego wytłumaczenia, to chyba możecie się domyślić, dlaczego nie mam ochoty na przeprowadzanie analizy Dręczyciela.

Penelope Douglas postawiła w swojej książce na znany i generalnie lubiany motyw - od miłości do nienawiści, co stosunkowo dobrze jej wyszło. Dziecięca przyjaźń pomiędzy Jaredem i Tate zdecydowanie położyła dobre podwaliny pod późniejsze wydarzenia z tej powieści i nadała im realności. Cieszę się, że autorka wykorzystała w książce motyw wyścigów samochodowych, bo podniosło to poziom adrenaliny w historii i było miłym akcentem, dobrze wpisującym się w relację głównych bohaterów, a jednocześnie zapewniając mi pewną odskocznię od ich utarczek. Dodatkowo z niecierpliwością odwracałam kolejne kartki, żeby dowiedzieć się, jaką właściwie tajemnicę kryje Jared i co skłoniło chłopaka do tak drastycznej zmiany zachowania w stosunku do Tate.

Dręczyciel to powieść, którą po prostu dobrze się czyta - przynajmniej mi. Lubię pióro Penelope Douglas i choć z moich doświadczeń wynika, że pokazana tu historia nie jest jej najlepszą, to czasami po prostu wystarcza mi fakt, że przepadam za stylem danego autora. Nikt nie nazwałby tej powieści odkrywczą, rewolucyjną czy przełomową, ale mimo to przyjemnie się spędza przy niej czas. Akacja toczy się dość watko, nie ma tu zbędnych przestoi czy opisów, a relacje pomiędzy bohaterami szybko się zmieniają.

Główną wadą tej powieści jest jej przewidywalność, czyli przy minimalnym wysiłku da się domyślić większości znaczących wydarzeń, które serwuje nam autorka. Nie odczułam tego podczas czytania, ale też prawda jest taka, że połknęłam Dręczyciela dosłownie w jeden wieczór - nie odkładałam tej książki na bok, nie robiłam przerw, więc też nie zastanawiałam się, jak właściwie może potoczyć się akcja. Jednak patrząc na fabułę zabrakło jakiegoś zawrotnego zwrotu akcji, czegoś co podniosłoby mi ciśnienie i zapewniło trochę więcej emocji. To sprawia, że nie jestem pewna, co tak naprawdę trzymało mnie w napięciu przez całą tę historię.

Ostatecznie Dręczyciel Penelope Douglas to książka niewymagająca, która po prostu mi się podobała. Nie znajdziecie tu żadnych przełomowych rozwiązań fabularnych, ale i nie zawsze są one potrzebne. Choć moje zadowolenie zblakło z czasem, to tę powieść wspominam bardzo dobrze i jeśli tylko szukacie czegoś lekkiego do czytania, to polecam rozejrzeć się za Dręczycielem.

Moja ocena: 6+/10

Skończyłam czytać:  luty 2017 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,8/10
Okładka: miękka
Ilość stron: 305
Data wydania: 15 lutego 2017 r.
Wydawnictwo: Editio
Tłumaczenie: Marta Czub



Byłeś moją burzą, moją chmurą gradową, moim drzewem w ulewie. Kochałam te wszystkie rzeczy i kochałam ciebie. Ale teraz? Jesteś jak pieprzona susza. Myślałam, że palanci jeżdżą tylko niemieckimi samochodami, ale okazało się, że dupki w Mustangach też mogą zostawić blizny.

Recenzja - „Alight. Rozpaleni” Scott Sigler

Tu mieszka śmieć. Śmierć mieszkała też na ,,Xolotlu".
Być może śmierć mieszka wszędzie. 

W zeszłym roku miałam przyjemność poznać twórczość Scotta Siglera, dzięki pierwszej części Trylogii Generacje, czyli Alive. I choć zachwyt widoczny w recenzji tamtej powieści zdążył odrobinę zblaknąć z czasem, wciąż nie mogłam się doczekać, aż w moje ręce trafi kontynuacja. Miałam nadzieję, że autorowi uda się podtrzymać aurę tajemnic i zaskoczy mnie jeszcze niejednym zwrotem akcji.

Recenzja może (i prawdopodobnie) zawiera spojery dotyczące pierwszego tomu.

M. Savage, zwana Em, przewodzi grupie dzieciaków, które obudziły się w dziwacznych trumnach, w tajemniczym pomieszczeniu, nie wiedząc, kim są ani jak się tam znaleźli. Krok po kroku, niebezpieczeństwo po niebezpieczeństwie, odkryli swoją tożsamość i prawdę o tym, co ich czeka. Stworzono ich jako ciała dla Starszych, przeciwko którym się zbuntowali. Znajdują się na statku kosmicznym, który pędzi na planetę Omeyocan, gdzie ma czekać na nich lepsza przyszłość. Ale planeta, na której mają żyć, okazuje się nie być tym wyczekanym i wytęsknionym rajem. Ślady wymarłej cywilizacji są przerażające i złowieszcze, a w dżungli kryje się nowy wróg. I nie ma dokąd uciec. 
Em i jej towarzysze stoją przed wyborem: walka albo śmierć. A gdy w ich szeregach coraz większe poparcie zyskuje niebezpieczny fanatyk wielbiący krwiożerczego boga, naprawdę zaczyna im grozić zagłada... 
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Kilkakrotnie już wspomniałam, że jestem zagorzałą fanką fantastyki, jednak z reguły nie obejmuje to literatury science-fiction. Nie przemawiają do mnie podróże kosmiczne, wymyślne technologie oraz różnorakie wersje kosmitów. I pewnie gdybym od początku wiedziała, że to w tę stronę skłoni się Scott Sigler, to wolałabym raczej obejść Trylogię Generacje szerokim łukiem - co okazałoby się ogromnym, wręcz gigantycznym błędem. 

Przychodzi taki moment dla prawie każdego, zagorzałego czytelnika, że wydaje się nam, że już nic nie może nas zaskoczyć. Nadal doceniamy innowacyjne rozwiązania i dobrze skonstruowane światy, ale gdzieś brakuje tego efektu wow i opadania szczęki. Wynika to ilości poznanych książek i przemaglowania wręcz setek scenariuszy, co sprawia, że - przynajmniej w moim przypadku - po zaczęciu każdej nowej lektury, automatycznie pojawia mi się w głowie prawdopodobny tok fabuły. I niestety częściej mam rację, niż się mylę. Pod tym względem Scott Sigler jest rewelacyjnym pisarzem, ponieważ ten autor nie trzyma się utartych schematów i wciąż zrzuca na czytelnika kolejne bomby fabularne. Przy Alight naprawdę nie da się nudzić, bo nie dość, że akcja toczy się niesamowicie wartko, to w dodatku kolejne odsłaniane tajemnice tylko rozbudzały mój apetyt na kontynuowanie tej książki. 

Zarówno tu, jak i w pierwszej części, na plus działa atmosfera panująca w powieści. Z jednej strony mamy wrażenie, że Em dręczy paranoja, a z drugiej jej rozterki są całkiem logiczne. Wraz z główną bohaterką czytelnik zaczyna kwestionować motywy wszystkich wokół, nie mogąc do końca zaufać żadnej z postaci, w tym samej Em. Czytelnik w każdej chwili spodziewa się zagrożenia i wyczekuje tego momentu, gdy autor postanowi odkryć przed nim wszystkie sekrety danego bohatera. Sigler rozpatrując jak wiele łączy Urodzinowe dzieci ze Starszymi stawia jednocześnie pytanie - jak duży wpływ maja na nas wspomnienia? Czy to one i wychowanie determinują ludzi, którymi się stajemy? Czy fakt, że u dwojga ludzi są identyczne, sprawia że stają się one tym samym człowiekiem? Czy jeśli urodzinowe dzieci zostały stworzone w jednym celu, to oznacza, że Starsi mają prawo ich nadpisać? Sam fakt, że po lekturze zostały mi takie rozterki kwalifikuje Alight jako świetną powieść. 

Podczas czytania przyszedł do mnie w końcu taki moment, gdy obserwowałam kolejne nieszczęścia spadające na Em, że miałam ochotę powiedzieć Scott sthap, już wystarczy. Głowna bohaterka, jako przywódczyni musiała sobie radzić z całą masą komplikacji i problemów od momentu wylądowania na Omeyocanie. Jeszcze nie zdąży rozprawić się z jednym, gdy na jej głowę spada kolejny. W dodatku Sigler uczynił ją bardzo ludzką, bo nie dość, że nie wie komu może zaufać, to w dodatku popełnia błędy, jak każdy z nas. Przychodzi taka chwila, że bohater podejmuje jakąś  decyzje a ty masz ochotę wskoczyć do książki, zdzielić go po twarzy i powiedzieć nie, bo wiesz że wyjdzie mu to bokiem. Tak właśnie było ze mną i Em.

Scott Sigler świetnie poradził sobie z zarządzaniem tak dużą ilością bohaterów, a czytelnik w tym tomie zaczyna faktycznie łapać, kto jest kim. Dokładając do tego to, co tak bardzo podobało mi się w Alive - czyli atmosferę grozy, niepewności i paranoi - sprawił, że Alight to nie tylko rewelacyjna kontynuacja, ale po prostu świetna książka. Tu nie będziecie mieli okazji, żeby się nudzić, bo pisarz przygotował dla czytelnika całe mnóstwo zwrotów akcji. Nawet jeśli, tak jak ja, nie jesteście fanami science-fiction, warto dać Trylogii Generacje szansę - być może podbije Wasze serce tak, jak zawładnęła moim. 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: lipiec 2017 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 8,2/10
Okładka: miękka
Ilość stron: 488
Data wydania: 14 czerwca 2017 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Marek Cieślik




Budzi mnie nagły, przeszywający ból.
Otwieram oczy w ciemności. C a ł o w i t e j ciemności. Moje myśli dziwnie blokują się w głowie.
Ból szyi tam, gdzie zaczyna się ramię, już mija. Pamiętam podobne użądlenie, tylko dużo gorsze. Tamtego dnia... miałam zdaje się urodziny? Chyba tak. D w u n a s t e urodziny.
Przeszywa mnie zimny dreszcz - to się już raz zdarzyło.


Alive. Żywi  |  Alight. Rozpaleni

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young


Książki możecie nabyć między innymi na empik.com

Recenzja - „Piosenki o dziewczynie” Chris Russell


Nie chcę dzisiaj zapaść w sen
Skoro nie mogę leżeć przy tobie
Bo kiedy śpię, ciągle powraca do mnie
Tamten dźwięk

Słyszę, jak łamie się twoje serce

Pierwsze co przyciągnęło mnie do Piosenek o dziewczynie to utrzymana w pastelowych kolorach, absolutnie prześliczna okładka. Drugie to naturalnie opis, bo z jakiegoś powodu mam słabość do bohaterów związanych z muzyką - choć nie pytajcie dlaczego, bo sama nie mam pojęcia. Miałam naprawdę spore oczekiwania w stosunku do tej powieści. Czy słusznie?

„To było takie samo uczucie, jakie masz wtedy, gdy wspinasz się na bardzo wysoki budynek, stajesz na krawędzi dachu, trzymając się barierki, a jakiś głos w twojej głowie każe ci skoczyć, przechylić się przez balustradę i runąć w dół niczym spadająca gwiazda”. 
Tak właśnie czuje się Charlie, gdy pierwszy raz patrzy na nią Gabe West – frontman najpopularniejszego boysbandu świata, Fire&Lights. Do tej pory Charlie najlepiej czuła się schowana za obiektywem swojego aparatu – niewidzialna i niesłyszalna. Wcale nie chciała robić zdjęć na koncercie Fire&Lights, chociaż poprosił ją o to Olly, dawny kolega ze szkoły, a obecnie członek zespołu. Ktoś ją w to wrobił i nie mogła już odmówić. Szalony, charyzmatyczny Gabe sprawia, że jej życie zmienia bieg. Charlie czuje, że jest między nimi niezwykła bliskość, związek, który trudno wytłumaczyć. Dlaczego wszystkie teksty Gabe’a są o niej? Jaka tajemnica kryje się w ich słowach?
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Nie da się ukryć, że Wydawnictwo Feeria ma świetny kwartał - Piosenki o dziewczynie nie są wyjątkiem. Nie mam wprawdzie pewności, że zadowoli bardziej wymagających czytelników, ale dla mnie ta powieść była idealną odskocznią w czasie sesji. Nie tylko przyjemnie się ją czytało, autor umiejętnie wplótł między główne wątki tajemnice, które intrygowały czytelnika i podtrzymywały zainteresowanie fabułą, nawet w spokojniejszych chwilach.

Powieść rozpoczyna się od tajemniczego e-maila od Olly'ego, czyli dawnego znajomego głównej bohaterki. Choć może takie określenie ich znajomości jest trochę na wyrost. Charlie chodziła z nim wcześniej do szkoły, zanim chłopak wziął udział w konkursie i wybił się na scenie muzycznej. Składa on dziewczynie propozycję zrobienia zdjęć zespołu, w którym występuje i od tej chwili jej życie całkowicie się zmieni. Wejściówki za kulisy, oglądanie koncertów z backstage'u, bujanie się ze znanymi i bogatymi... żyć nie umierać, prawda? Okazuje się jednak, że takie życie to nie tylko tęcze i jednorożce, o czym przyjdzie się przekonać i Charlie.

Spędziłam bardzo przyjemny czas na lekturze książki Chrisa Russella i praktycznie przeczytałam ją 'na raz'. Bohaterowie są dobrze wykreowani i posiadają na tyle różne charaktery, że nie ma problemu z rozróżnieniem ich. I absolutnie zakochałam się w Gabie. Warto wspomnieć, że wątkiem przewodnim jest romans, jednak rozwija się on bardzo niespiesznie. Autor wplata na tyle dużo odskoczni, że zyskuje on tempa dopiero w drugiej części książki, a i tak uczucia głównych bohaterów drastycznie nie przyspieszają. W Piosenkach o dziewczynie po raz pierwszy od dłuższego czasu nie irytował mnie motyw trójkąta miłosnego. Ta książka wprawdzie nie sprawiła, że go polubiłam, ale nie znajdziecie tu wywodów głównej bohaterki opiewających w zalety obu chłopców, a to zdecydowany plus i mam nadzieję, że nie zmieni się to w kolejnych częściach.

Chociaż Piosenki o dziewczynie bardzo mi się podobały, zaczynam się zastanawiać, czy nie minął dla mnie czas książek młodzieżowych. Bądź co bądź szesnaście lat skończyłam już parę lat temu i gdzieś ten wiek głównej bohaterki momentami zupełnie mi nie odpowiadał. Normalnie pomyślałabym sobie, że to mój prywatny problem i nie warto tego ujmować w recenzji, tylko mam wrażenie, że nie mi jednej doskwierał  ten problem przy lekturze powieści Chrisa Russella. Moim zdaniem autor ma bardzo określoną grupę docelową, której maksymalny wiek określiłabym na 18 - 19 lat, a i w tym gronie, co bardziej wymagający czytelnicy mogliby się nie odnaleźć. Żeby wszystko było jasne i klarowne - absolutnie nie uważam tego za wadę tej powieści, bo nie ma nic złego w chęci trafienia do młodszego grona odbiorców. Tylko, mimo że swoje nastoletnie lata mam już za sobą, nadal często kusi mnie literatura młodzieżowa i czasami faktycznie da się zapomnieć, że dana pozycja kwalifikuje się właśnie do tego grona. A czasami... nie. Piosenki o dziewczynie zaliczają się właśnie do tego drugiego zestawu.

Całą akcję powieści śledzimy z punktu widzenia Charlie, bo to ona jest narratorem. Powieść jest napisana raczej w stylu młodzieżowym, pojawia się tu sporo slangu i wyrażeń typowych dla nastolatków, choć mi osobiście to nie przeszkadzało. Tak naprawdę język jest dobrze dobrany do wieku głównych bohaterów. Spotkałam się z opinią, że może on być trudny dla zrozumienia dla starszych czytelników, ale nie mogę ani tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Wszystko zależy od środowiska, w którym się obracacie, bo mnie jakoś obecny w powieści slang nie raził po oczach, a przynajmniej nie przypominam sobie takiej sytuacji.

Podsumowując moim zdaniem Piosenki o dziewczynie to naprawdę dobra książka, przy której przyjemnie spędziłam czas. Chris Russell stworzył uroczą powieść, w której wątek romantyczny jest osią fabuły, a mimo to jest bardzo delikatny. Autor porusza tematy prześladowania i sławy, dokładając do tego jeszcze kilka sekretów, co zaowocowało naprawdę dobrą, wielowątkową historią. Z mojej strony mogę z czystym sumieniem polecić Wam tę książkę, pod warunkiem, że macie ochotę na typową powieść młodzieżową.

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: czerwiec 2017 r.
Ocena z Lubimy Czytać:6,86/10
Ilość stron: 381
Data wydania: 14 czerwca 2017 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Kamil Maksymiuk-Salomoński
Cena (z okładki): 37,90 zł



Gdy wybrzmiały ostatnie akordy, siedziałam jak przyrośnięta do krzesła, z galopującym sercem i wzrokiem wbitym w podłogę. Chciałam poprosić Melissę, żeby puściła piosenkę od początku. Mogłabym się wsłuchać w tekst i upewnić, że nie zwariowałam.
Cho wiedziałam, że to niemożliwe i niedorzeczne, czułam, że ta piosenka jest... o mnie.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young



Książkę możecie nabyć między innymi na empik.com



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka