Porozmawiajmy o... tym, że ludzie powinni się czasami pohamować


Nie o tym miałam dzisiaj pisać. Wczoraj skończyłam naprawdę dobrą książkę i przede wszystkim miałam w planach napisać jej recenzję oraz podzielić się moimi przemyśleniami. Zaczęło się od tego, że po zakończonej lekturze jak zwykle weszłam na LC, żeby - że tak powiem - zmienić jej status na przeczytaną. Nie wiem dlaczego, ale naprawdę lubię, gdy moja wirtualna biblioteczka jest aktualna i zgodna ze stanem rzeczywistym, więc zrobiłam z tego swego rodzaju rytuał, zarówno przy czytaniu jak i zamawianiu książek. Ale wróćmy do tematu. Skoro już więc byłam na LC to tradycyjnie sprawdziłam też, jakie opinie towarzyszą powieści, którą przeczytałam, zwłaszcza w przypadku innych blogerów, których witryny śledzę. I tu właśnie pojawił się zgrzyt, który przywiódł mnie na bloga do poruszenia tego tematu.

Nie wiem, czy znacie to uczucie, kiedy ktoś krytykuje Waszą ulubioną książkę (lub jedną z ulubionych). I nie mam na myśli umiarkowanie złej opinii, tylko objechanie po całości absolutnie wszystkiego. Ja osobiście w takim momencie przechodzę przez trzy etapy - które przedstawiłam Wam poniżej. Oczywiście całość trwa kilka sekund i nie zawsze wyglądają tak samo, dlatego potraktujcie moje słowa z lekkim nieprzymrużeniem oka ;), nie mniej jednak tak zwykle wygląda moja reakcja.

1) Zdziwienie i gniew
 
To ta chwila kiedy moje myśli wyglądają dokładnie tak: ,,Czekaj, czekaj... czy my czytaliśmy tę samą książkę?! Bo jeśli tak, to WTF? ".

2) Obrona
W tej chwili myślę sobie, że ktoś musi być smutnym człowiekiem skoro nie dostrzegł jak rewelacyjne jest to arcydzieło ;). Mam ochotę siąść i wytłumaczyć krok po kroku, dlaczego myli się w każdym zdaniu, bo wiem, że akurat argumentów mi nie zabraknie...

3) Akceptacja
To ten moment, kiedy wzruszam ramionami i przechodzę nad wszystkim do porządku dziennego, bo... po co właściwie się tym przejmować? Każdy z nas ma inny gust, nic tego nie zmieni i zwykle ogromnie to lubię. Dlatego, że o jednej książce będzie tyle opinii ile czytelników, a każdy zauważy w niej coś innego. Jednak to właśnie ta różnica zdań prowadzi mnie do dzisiejszych rozważań...

Tolerancja
Broń boże nie uważam się w tym temacie za świętą i uwierzcie, że nie zawsze udaje mi się to, do czego chciałabym Was dzisiaj przekonać. O co mi chodzi? O fakt, że nie mając za grosz pojęcia o gustach drugiego człowieka mieszamy go z błotem, bo na swoje nieszczęście spodobała mu się powieść, którą my nienawidzimy. Żeby nie rzucać na wiatr pustych słów, przytoczę Wam tu dokładny przykład - nie tak dawno temu pewna blogerka wrzuciła na swój facebookowy fanpage to zdjęcie:
W pierwszej chwili wpadłam w gniew i już szykowałam się do wyrażenia swojego zdania (bardzo dosadnie), jednak ostatecznie stwierdziłam, że nie warto i zagryzłam zęby. Czyli coś, co niestety zdarzało mi się wtedy na tyle często, że poczułam głęboką irytację - wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że warto by ruszyć ten temat. Widzicie czytałam pięć powieści z powyższego zdjęcia, z czego dwie absolutnie uwielbiam, a do jednej mam ogromny sentyment. I poczułam się naprawdę wkurzona, że gdzieś tam w odmętach internetu zginęła tolerancja dla upodobań drugiego człowieka. Nie bez powodu istnieje powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje, bo to bardzo osobista sprawa co się komu podoba czy też nie. Szczerze nie znoszę stylu E.L. James i głównej bohaterki, ale sama oś fabularna nigdy mi nie przeszkadzała - nie poczułam się oczarowana, ale są książki, które naprawdę przypały mi do gustu, a opierają się na tym samych schemacie (Uwikłani, Manwhore...). Jest to moja bardzo prywatna opinia, więc dlaczego do diabła miałabym nie rozumieć, że ktoś uwielbia tę książkę? 

Czytanie dla samego czytania
Czytanie przede wszystkim powinno być przyjemnością, źródłem radości, odskocznią od trudnych, codziennych obowiązków i jeżeli dla kogoś oznacza to czytanie harlequinów lub komiksów to mi nic do tego, choć prywatnie mogę uważać, że są to twory nie warte funta kłaków. Jeśli ktoś nie znosi klasyki, to dlaczego ma się nią katować, bo ktoś kiedyś uznał, że jest fantastyczna? Osobiście studiuję kierunek, który wymaga ode mnie poświęcenia mu czasu i zapamiętania mnóstwa informacji, których nie znajdę w swoich powieściach... i absolutnie tego nie chcę. Książka jest moim wytchnieniem po ciężkim dniu, momentem, kiedy mogę się skupić na wyimaginowanym świecie i na chwilę odsunąć od siebie problemy. Nie wymagam od niej niczego więcej. Jeśli fabuła niesie ze sobą jakieś przesłanie i może mnie czegoś nauczyć - świetnie. Jeśli nie - absolutnie nic się nie stało. Jeśli ktoś czyta tylko i wyłącznie te pozycje, które wnoszą coś do jego życia to rewelacyjnie dla niego, tylko niech nikt mi na siłę nie wciska tego punktu widzenia i wykaże się takim samym zrozumieniem dla moich motywów, jak ja dla jego. Czy proszę o tak wiele?


Internetowi krzykacze, czyli nie dajmy się sprowokować
Przysięgam, że są osoby, którym powinno zabrać się dostęp do internetu, bo patrząc na ich wypowiedzi jestem w szoku, że ktoś może się aż tak cieszyć prowokowaniem innych. Najgorsze jest to, że jako inteligentni ludzie powinniśmy wykazać się mądrością i uciąć temat w zarodku, a zbyt często dajemy się wciągnąć w "komentarzowe kłótnie". A po co? Tak czy siak takich osób nie da się przekonać do zmiany zdania. Pod powyższym zdjęciem pojawiły się właśnie wypowiedzi takiej osoby, która usilnie chciała przekonać wszystkich do swojego punktu widzenia - choć nie wiem, czy można nazwać przekonywaniem. Wdawała się w dyskusję ze wszystkimi (dosłownie), a ja miałam ochotę przynieść popcorn i obserwować rozwój wypadków. Jedyne co mi się kołatało po głowie, to pytanie dlaczego właściwie ludzie jej odpowiadają, dając się wciągnąć w kłótnię, która najwyraźniej ich irytowała, a ją cieszyła?

Generalizowanie 
Czyli coś, czego okropnie nie lubię, a problem ten dotyczy zwłaszcza recenzentów, choć na szczęście nie spotykam się z tym za często. Tu przytoczę Wam kolejny przykład: jakiś czas temu pod pewną recenzją Before Anny Todd rozgorzała gorąca dyskusja. Dlaczego? Autorka zakończyła swoją opinię słowami polecam zdesperowanym... Patrząc na to poczułam się mniej więcej tak...
Urokiem blogosfery, który głównie do mnie przemawia, jest poznanie subiektywnych opinii innych czytelników, przy czym są osoby, którym ufam praktycznie bezgranicznie i polegam na ich recenzjach, bo często mam podobnie zdanie o danej książce. Wracając do mojego przykładu - czytałam całą serię Anny Todd i jakoś do zdesperowanych się nie zaliczam, więc po co pisać coś takiego? Jasne, być może to moja wina, że odbieram takie przytyki osobiście, ale skoro ktoś wrzuca mnie do jednego wora ze wszystkimi ludźmi, to w jaki sposób niby mnie to nie dotyczy? Nie zakładam oczywiście, że zamysłem autorki było kogokolwiek urazić, ale tak też się stało. To samo uczucie towarzyszy mi, kiedy widzę frazę ,,nie rozumiem, jak komukolwiek może się to podobać". Ano może. I trzeba się z tym pogodzić i następnym razem trochę uważniej dobierać słowa.


Wiem, że internet jest pełen idiotów i może podchodzę zbyt emocjonalnie do tematu. Może powinnam posłuchać tego, co podpowiada mi rozum i po prostu odpuścić. Może jednak mam trochę racji...


A wy co sądzicie o sprawach, które poruszyłam? ;)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi , proszę zostaw po sobie ślad. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Nie mam nic przeciwko linkom, jednak poza nimi, chyba wypadałoby napisać coś więcej ;)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka