Recenzja - „Nic do stracenia. Początek” Kristy Moseley

Wszystko, co jest warte posiadania, warte jest też, żeby o to walczyć.

Moje ostatnie spotkanie z książką Kristy Moseley skończyło się dość negatywnie, ale kuszący opis oraz stosunkowo wysokie oceny na Goodreads sprawiły, że postanowiłam dać twórczości autorki jeszcze jedną szansę. Pytanie za sto punktów - czy był to błąd? 

W dniu szesnastych urodzin Anna Spencer bawi się w klubie ze swoim chłopakiem. Wyjątkowy wieczór szybko się kończy, a poznany przypadkiem Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków, zamienia kolejne lata jej życia w piekło. Dzięki jej zeznaniom Carter zostaje skazany, ale z więzienia wciąż wysyła listy z pogróżkami. Ojciec Anny, wpływowy senator i kandydat na prezydenta, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Ochroną Anny zajmie się przystojny komandos, Ashton Taylor. Aby nie wzbudzać podejrzeń, ma udawać jej chłopaka. Cierpliwie stara się sprawić, by pokonała dręczące ją koszmary i pogrzebała przeszłość. Anna zaczyna czuć się bezpiecznie, a udawanie zakochanych powoli przestaje być grą. Jednak kolejne dni przynoszą złe wiadomości. Wkrótce ma odbyć się rozprawa apelacyjna i Carter może wyjść na wolność. Jeśli tak się stanie, Ashton i Anna znajdą się w niebezpieczeństwie...
(Źródło: Wydawnictwo HarperCollins Polska)

Czytałam Chłopaka, który zakradał się do mnie przez okno i nie nastroiło mnie to najlepiej do twórczości Kristy Moseley, więc nie będę kłamać, że Nic do stracenia było moim Must read. Co więcej patrząc na to, że poprzednia książka autorki wpasowała się w jedną z najgorszych zeszłorocznych powieści, pewnie tym bardziej powinnam unikać kolejnych jej dzieł. Jednak z zasady nie lubię skreślać pisarzy po zapoznaniu się z tylko jedną historią, więc pomyślałam 'A co mi tam!' i postanowiłam raz jeszcze sprawdzić, czy pióro pisarki przypadnie mi do gustu. No może przesadzam... Nie chciałam powtórki natłoku negatywnych uczuć z Chłopaka, więc poza faktem, że spodobał mi się opis, postanowiłam zrobić jeszcze rozeznanie na Goodreads (co wcale nie zdarza się za często). Usatysfakcjonowana tym, co tam znalazłam, doszłam do wniosku, że może, może... tym razem będzie lepiej, choć do ostatniej chwili mimowolnie podchodziłam do Nic do stracenia bardzo całkiem sceptycznie.

Jest lepiej, nawet powiedziałabym, że znacznie lepiej. Tym razem nie miałam ochoty walić głową o ścianę podczas czytania, choć nie da się ukryć, że bywało irytująco. Podobała mi się linia fabularna kojarząca się odrobinę z filmową Córką prezydenta, którą uwielbiam. Jak się oprzeć przystojnemu ochroniarzowi i szczypcie zakazanej miłości. Cieszy mnie, że autorka postanowiła odrobinę przystopować uczucia Anny, choć i to można było zrobić lepiej. Naprawdę nie wiem, jak określić pozytywne uczucia w stosunku do Nic do stracenia, bo jak zobaczycie w następnym akapicie, nie mam problemu z wypunktowaniem, co było nie tak. Generalnie nie była to najgorsza książka, bo mimo wszystko wciągnęła mnie historia Anny i Ashtona, choć mnogość wad uświadomiła mi, że po prostu nie powinnam się więcej spotkać z twórczością Kristy Moseley.

Ja rozumiem, że Nic do stracenia to fikcja literacka, tylko że ktoś powinien uświadomić autorce, że ona też ma swoje granice, o ile nie chce się zaliczać w poczet twórców fantastki. Kristy Moseley zdecydowanie (ponownie) zabrakło porządnego research'u, co w przypadku tej powieści jest jeszcze bardziej widoczne niż w Chłopaku. Zaczynając od początku - świeżo upieczony absolwent dostaje przydział ochrony córki kandydata na prezydenta USA, żadnego szkolenia próbnego, doświadczenia, nic... i hop w teren. Czy tylko mnie to śmierdzi? Teraz przyjrzyjmy się Annie - można by pomyśleć, że skoro autorka znowu chce się pakować w psychiczną traumę, zwłaszcza objawiającą się PTSD i awersją do dotykania, mogłaby w końcu poświęcić chwilę czasu i dowiedzieć się, że Ashton tak po prostu nie mógł sobie obłapiać Anny godzinę po poznaniu. To mnie strasznie irytuje, bo wysoko cenię sobie realistyczne podejście do aspektów psychologicznych i potrafię docenić starania pisarzy w tym temacie. Tymczasem Kristy Moseley bezkarnie popuszcza wodze fantazji i pisze co jej się podoba, nie patrząc na to, że tracąc na realności, tworzy ze swoich książek kiczowate romansidła nie mające za wiele wspólnego z faktycznym stanem rzeczy. Nie da się też zapomnieć, że autorka raz jeszcze chce za dużo, za szybko - budowanie napięcia pomiędzy bohaterami zdecydowanie jej nie wyszło, zwłaszcza w przypadku Ashtona. Anna gdzieś tam nie przyznaje się do swoich uczuć, ale chłopak twierdzi, że ją kocha po trzech dniach. WTF? Ponadto czy nie ma jakiejś zasady, że ochroniarze nie powinni angażować się emocjonalnie z klientami? Spodziewałam się ukrywania uczuć po kątach, tajemnicy... a tymczasem nawet przełożeni chłopaka nie patrzą krzywo na publiczne obmacywanie. Nie spodziewałabym się też na Waszym miejscu jakiś spektakularnych i dramatycznych zwrotów akcji, bo poza małymi wstawkami, ta powieść to typowy romans, utrzymany w konwencji New Adult.

Ogólnie jest lepiej niż w przypadku Chłopaka, który zakradał się do mnie przez okno. Kristy Mosley stworzyła historię, która miała prawdziwy potencjał i przyjemną linię fabularną. Niestety problemy, które już poprzednio miałam z twórczością autorki pozostają aktualnie - brakuje dobrze zrobionego research'u i wprowadzenia choćby odrobiny realności do fabuły. Pisarka chce zbyt dużo, zbyt szybko, przez co Nic do stracenia, choć przyjemniejsze w odbiorze niż poprzednia powieść Mosley - nadal irytuje przerysowaniami i utwierdza mnie w przekonaniu, że nie polubimy się ze stylem tej autorki. Jeśli należycie do fanów Chłopaka, to z dużym prawdopodobieństwem ta książka Was zachwyci. Jeśli nie... ja polecałabym trzymać się z daleka, choć zachęcam do przekonania się o tym na własnej skórze.

Moja ocena: 5+/10

Skończyłam czytać: maj 2017 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,12/10
Ilość stron: 463
Okładka: miękka
Data wydania: 12 kwietnia 2017 r.
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Cena (z okładki): 39,99 zł


Skradła mi serce w trzy dni, choć tak naprawdę miała je już po trzech sekundach.



Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi , proszę zostaw po sobie ślad. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Nie mam nic przeciwko linkom, jednak poza nimi, chyba wypadałoby napisać coś więcej ;)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka