Recenzja - „Pozwól mi zostać” Tijan

Moja twarz. Moje ciało. Moje serce - to wszystko odeszło wraz z nią, bo ona była mną.
Moja siostra bliźniaczka zabiła się dziewiątego czerwca.
Następnego dnia miałyśmy skończyć osiemnaści lat.

Na długo przed oficjalnym wydaniem jakiejkolwiek książki Tijan w Polsce, zdążyłam ją pokochać za Broken and Screwd - cudowną serię, która chwyciła mnie za serce żelazną pięścią. Także byłam prze szczęśliwa na możliwość przeczytania innych jej dzieł, ale okazało się, że czegoś mi w nich brakowało. Nadal podobała mi się jej twórczość (wciąż tak jest), ale to nie było do końca to, czego po niej oczekiwałam. Aż do momentu, kiedy sięgnęłam po Pozwól mi zostać...

Zapytała, czy może zostać, a on jej pozwolił.
Tej feralnej nocy, kiedy świat Mackenzie całkowicie runął, dziewczyna miała nocować w obcym domu. Przez przypadek trafiła do pokoju Ryana. Powinna od razu odejść, powinna czuć się zażenowana, powinna przeprosić, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Tej nocy zupełnie obcy chłopak sprawił, że czuła się bezpieczna, a jego pokój stał się dla niej jedynym miejscem, gdzie w końcu mogła uspokoić swoje myśli. To właśnie tej nocy, jej siostra bliźniaczka odebrała sobie życie.
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Okazało się, że Pozwól mi zostać to właśnie książka, która przypomniała mi za co tak bardzo pokochałam twórczość autorki. Jeżeli mieliście do czynienia tylko z jej powieściami wydanymi w Polsce to z pewnością odczujecie tę różnicę. Bo Tijan jeśli się postara świetnie potrafi grać na emocjach, a ja to uwielbiam. Poruszając temat straty, i to tak dotkliwej, autorka dała sobie szerokie pole do popisu, które zresztą w pełni wykorzystała, dosłownie doprowadzając mnie do łez. Historie, które to potrafią na stałe zajmują sobie miejsce w moim mózgu, a ja zawsze gorąco je polecam. Widzicie, wszystko rozbija się o to, że czytając tyle książek ile czytam, mając w pamięci przynajmniej zarys każdej z nich, wcale nie tak łatwo doprowadzić mnie do łez - potrafią to tylko historie, które są genialne już od pierwszych stron i utrzymują ten poziom przez całą lekturę.

W przeciwieństwie do Fallen Crest czy Antybrata w Pozwól mi zostać jest dużo bardziej emocjonalnie - na pierwszy plan wcale nie wysuwa się wątek miłosny, a ból Mackenzie po stracie siostry, a także obraz rodziny, która musi pogodzić się ze dotkliwym brakiem jednego członka. Wiadomo, że taka tragedia może ich nieodwracalnie rozdzielić lub sprawić, że więzi między nimi będą silniejsze niż kiedykolwiek. Tijan świetnie radzi sobie z opisaniem tego rozdarcia, problemów i wyzwań, które staną na drodze Mac i jej bliskich do "normalności". Bo jak można pogodzić się z brakiem osoby, która znała cię najlepiej na świecie? Właśnie to czeka główną bohaterkę i właśnie tego wszyscy od niej oczekują.

Chwila, w której czytelnik ma okazję poznać Mackenzie następuje tuż po stracie siostry, także nie mamy okazji poznać jej "przed". Dostajemy za to wgląd w jej zniszczoną duszę, ból który trawi ją od środka i krótkie fragmenty przeszłości, pozwalające dostrzec jak bardzo zmieniła ją śmierć bliźniaczki. I zabrzmię jak zdarta płyta, ale Tijan naprawdę świetnie poradziła sobie z ukazaniem zdewastowanej dziewczyny i przekazaniu czytelnikowi jej emocji. Poza fragmentem, gdzie faktycznie się popłakałam, przez większość czasu czułam ucisk w dołku - tak bardzo wczułam się w tę opowieść. Rayan okazał się idealny dla tej historii, bo stanowi opokę, której Mackenzie chwyciła się, kiedy tonęła w bólu. Był dla niej wsparciem, przyjacielem i osobą, która pozwalała jej złączyć na nowo kawałki jej strzaskanego serca. I absolutnie go za to uwielbiam, a jednocześnie wydaje się on ociupinkę zbyt idealny jak na mój gust. Do tej powieści pasował wręcz idelanie, więc nie będę się czepiać, ale cichy głosik z tyłu mojej głowy podpowiada, że niewiele brakowało, żebym miała go dość - choć na szczęście do tego nie doszło. 

Pozwól mi zostać, w porównaniu z innymi książkami Tijan wydanymi w Polsce, zdecydowanie zwiera dużo większy ładunek emocjonalny - czyli dokładnie to, za co pokochałam jej twórczość i czego do tej pory nieskutecznie szukałam. Autorka świetnie radzi sobie z opisywaniem bólu towarzyszącego jej bohaterom, umiejętnie przelewając je na czytelnika. Jeśli nie jesteście fanami jej dotychczasowej twórczości gorąco zachęcam, do dania jej kolejnej szansy, bo Pozwól mi zostać to nie kolejny romans. To opowieść o tragicznej stracie i przeszywającym bólu, z którym trzeba nauczyć się żyć. 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: październik 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 7,71/10
Ilość stron: 406
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 28 września 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka



Czułam ją wszędzie.
Siedziała obok mnie.
Stała przy mnie.
Chodziła obok.
Była mną, ale ja już nie byłam nią.
Kątem oka spojrzałam na Rayana. [...]
Był jak opatrunek na moje rany - zakrywał je, ale tak naprawdę ich nie lezył. Rany wciąż były otwarte, a ja miałam nadzieję, że będę poruszać się na tyle szybko, że moje wnętrzności nie rozleją się dookoła. 

Recenzja - „Addicted. Podwójna namiętność” Krista & Becca Ritchie

On jest tutaj. Ja jestem tutaj.
Niczego więcej nam nie trzeba.
I to jest nasze największe kłamstwo.

Patrząc na okładkę, tytuł i opis nie spodziewałam się za wiele po początku serii Addicted. Trochę problemów, trochę sztampowego romansu i wspólnej ucieczki w stronę zachodzącego słońca. O jakże się myliłam.

Nieśmiała, drobna Lily Calloway, niepotrafiąca powiedzieć „nie”, rumieniąca się nawet w towarzystwie chłopaków, ma poważny problem – jest uzależniona od… seksu. Kolekcjonuje akcesoria erotyczne oraz filmy i praktycznie codziennie zalicza numerki w klubach nocnych. Jej przyjaciel Loren Hale to z kolei zabawny, cyniczny szkolny outsider żyjący w cieniu ojca. Chłopak szuka w alkoholu ucieczki przed problemami. Aby ukryć swoje słabości przed rodziną, Lily i Lo decydują się na fałszywy związek – oznacza to zamieszkanie razem, pójście do college’u i, co najważniejsze, odcięcie się od krewnych. Przyjaźnią się od małego, więc wspólne ukrywanie swoich niedoskonałości nie przysparza im problemów. Do czasu.
To pasjonująca historia dwojga życiowych rozbitków, którzy udają parę, by pomagać sobie w życiu wypełnionym nałogami, i stać za sobą murem.
(Źródło: Wydawnictwo W.A.B)

Straszną krzywdę robi tej książce okładka i tytuł - oba sugerują dokładnie to, co opisałam wyżej. Kolejny romans/erotyk, który choć może być przyjemny, nie zatrząśnie moim światem. Ja wiem, że tłumaczenie nazwy zwykle pozostawia wiele do życzenia, ale jakim cudem z Addicted to you powstała Podwójna namiętność? Dodatkowo pośród tak wielu gołych klat na okładach, ciężko się rozeznać, co może być warte uwagi, a co będzie kolejną stratą czasu, przy czym wizualnie książka po postu ginie w tłumie, a długo już nie widziałam okładki, która tak bardzo nie pasowała by do treści. Owszem, w książce znajdują się sceny intymne i jest ona przeznaczona dla osób +18, jednak nijak nie wpasowuje się jako powieść erotyczna - co sugeruje grafika. Nie wspominając, że wydawca kwalifikuje ją jako powieść dla nastolatków, co jest po prostu śmieszne, bo seks i alkohol stanowią główną oś fabuły - więc to raczej oczywiste, że grupa docelowa została określona po prostu tragicznie. Addicted podchodzi pod typowe New Adult, opisując zmagania dwojga młodych ludzi ze swoimi uzależnieniami, przy tym stawiając na bardzo niestandardowy dla tego gatunku seksoholizm. Dlaczego nietypowy? Bo o tyle, o ile na narkomanię czy alkoholizm natykałam się dość często, to jestem prawie przekonana, że to pierwsza książka podejmująca akurat ten temat.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorki opisały nałogowców. Jestem pewna, że już o tym wspominałam, ale nie mogę znieść, kiedy lekarstwem na wszelakie bolączki bohaterów jest miłość, co poniekąd jest powodem, przez który ten gatunek w końcu mi się przejadł. Napad? Znęcanie się? Gwałt? Żaden problem, pocałujemy się parę razy i wszytko będzie z nami ok! Bo przecież terapia i jakiekolwiek racjonalne podejście do problemów jest dla prawdziwych ludzi, a nie książkowych postaci. Ughh, no właśnie nie. To była moja największa obawa, kiedy sięgałam po Addicted - że okaże się kolejną powieścią NA, w której brakuje realizmu, a wszystko będzie szło dokładnie po mojej myśli. Tymczasem autorki poświęcają słuszną cześć fabuły pokazaniu, jak bardzo wyniszczające bywają nałogi i jak ciężko sobie z nimi radzić, czy choćby opanować je. Przy tym nie zapominają o emocjach, czy rozwijaniu portretów nie tylko głównych bohaterów, ale także ich rodziny oraz przyjaciół.

Nie da się zaprzeczyć, że relacja Lily i Lorena, jest mocno dysfunkcyjna, i chociaż w tej historii właśnie o to chodziło, i tak to absolutnie ich pokochałam. Przyjaźń, która ich łączy jest bazą całej fabuły i sprawiła, że mocno trzymałam za nich kciuki, mimo że bardzo szybko można zauważyć, że tych dwoje sobie nie służy. Oboje są tak złamani, że nie wystarczy cała rolka taśmy, żeby posklejać choć jedno z nich, a co dopiero związek, który ich łączy. Ale dzięki temu właśnie Addicted jest tak wciągające i przepełnione emocjami, że choćby na chwilę nie mogłam oderwać się od lektury. Fakt, że tak szybko polubiłam głównych bohaterów, sprawił, że każdą ich decyzję przeżywałam całą sobą, mając niekiedy ochotę zanurzyć się w ich świat i walnąć po łbach (lub rzucić czytnikiem z nadmiaru frustracji). I uwielbiam fakt, że ta książka tak mocno na mnie oddziaływała, nie pozwalając minąć problemów Lili i Lo obojętnie, ale przeżywając każdą ich decyzję. To właśnie jest jeden z moich wyznaczników świetnej powieści, a do tej grupy bez wątpienia trafia Addicted.

Pierwszą myślą, która pojawiła się w mojej głowie, dosłownie zaraz po ostatnim zdaniu, to było mocno zaskakujące "o boże, jakie to było dobre". I musicie mi uwierzyć na słowo, że byłam bardzo zdziwiona, jak bardzo Addicted faktycznie mi się podobało, bo absolutnie nie tego spodziewałam się po tej książce. Krista i Becca Ritchie stworzyły historię dwojga nałogowców, mocno przepełnioną emocjami i ukazującą, jak bardzo niszczące może być uzależnienie oraz że nie bez powodu nazwane jest chorobą. Także nie dajcie się zwieść okładce i opisowi - to nie jest kolejny romans/erotyk i jeśli tego szukacie, to Addicted się nie nadaje. Natomiast jest to absolutnie świetne NA, które pochłonęło mnie bez reszty i pozostawiło dyszącą z niecierpliwości za kolejnym tomem. 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: wrzesień 2018 r. 
Ocena z Lubimy Czytać: 7/10
Ilość stron: 368
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 19 września
Wydawnictwo: W.A.B.
Tłumaczenie: Marzena Reyher


Nigdy nie rozmawiamy o uczuciach. O tym, jak on się czuje. kiedy co noc sprowadzam innego faceta. I o tym, jak ja się czuję, kiedy widzę go pijącego na umór. Powstrzymujemy się od wzajemnych ocen, ale cisza wywołuje między nami nieuniknione napięcie. Tak silne, że czasami mam ochotę krzyczeć. Chowam te emocje w sobie. Nic nie mówię. Każda uwaga dotycząca naszych uzależnień narusza działający tu system.

Podsumowanie września


We wrześniu nie było mnie tu za wiele, ale tak jak wspominałam na Facebooku, tym razem wszystkiemu była winna awaria komputera. Na szczęście wszystko już z nim ok, także na dniach pojawi się recenzja Addicted, a ja mogę wrócić do blogowania. Mam nadzieję, że uda mi się je pogodzić z pisaniem pracy, bo w tym semestrze czeka mnie obrona. Możecie zacząć trzymać kciuki! ;)

Książki, które przeczytałam:
W sumie przeczytałam 6 książek, co daje 1 947 stron, odrobinę gorzej niż w zeszłym miesiącu, ale wciąż całkiem całkiem ;). 
Mr. President okazał się kolejnym bardzo dobrym romansem od Katy Evans, z delikatnym wątkiem politycznym. Wprawdzie zabrakło mi tam trochę intrygowania, charakterystycznego dla tego tematu, ale i tak byłam zadowolona. Zaginione laleczki to świetna kontynuacja genialnej książki - Ker Dukey i K. Webster ponownie stanęły na wysokości zadania serwując wyśmienitą lekturę. Pan Perfekcyjny okazał się książką nie tyle złą, co bez polotu. Jewel E. Ann napisała dość przyjemny romans, który wcale nie czytało się źle, ale na rynku podobnych powieści jest mnóstwo, a ta po prostu nie miała nic wyróżniającego. Lawless i Soulless przeczytałam bardziej z ciekawości niż z samej chęci poznania kolejnego dzieła T.M. Frazier, bo King wcale mnie nie zachwycał. Po Addicted nie spodziewałam się fajerwerków, ale o kurczę jakie to było dobre!

Najlepsza książka
Na ten tytuł zasługuje zarówno Addicted, jak i Zaginione laleczki, bo obie bardzo mi się podobały, ale z racji tematyki wybiorę Zaginione laleczki. Autorki świetnie szlifują portery psychologiczne bohaterów, pogłębiając postaci i oszczędzając mi rwania włosów z głowy, z powodu nieracjonalnych zmian. Akcja trzyma w napięciu, a całość - podobnie jak w pierwszej części - zwieńcza zaskakujący cliffhanger, sprawiając, że już nie mogę się doczekać kolejnej części.

Najgorsza książka
Na szczęście żadna z moich lektur nie zasługuje na ten tytuł! Najszybciej trafiły by tu książki Frazier, ale dobrze wiedziałam, czego się po nich spodziewać, więc nie będę hipokrytką teraz określając je jako złe.

Największe zaskoczenie
Addicted to książka, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, między innymi dlatego, że okładka oraz tytuł robią tej pozycji gigantyczną krzywdę sprowadząjąc ją do kolejnego romansidła/erotyku. Recenzja pojawi się na dniach, ale to powieść, na którą naprawdę powinni zwrócić uwagę fani NA. 



Jak Wam minął wrzesień? :)


Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka