Porozmawiajmy o... tym czy warto czytać serie w odpowiedniej kolejności

Dziś będzie szybko, sprawnie i na temat, bo i sam temat nie jest rozbudowany ;). Ostatnio po lekturze Alight Scotta Siglera i naskrobaniu recenzji (tradycyjnie) weszłam na LC, żeby sprawdzić opinie. Jest to poniekąd mój substytut rozmowy o danej powieści, bo w moim otoczeniu ludzie wcale tak chętnie nie sięgają po książki, a jeśli już to rzadko pokrywają nam się tytuły. Ale wracając do tematu - znalazłam opinię, zaczynającą się od tego, że autor/ka nie zna pierwszego tomu serii. Stąd inspiracja do dzisiejszych rozważań.

Serie czy "jednotomówki" i dlaczego?
Teoretycznie akapit zupełnie zbędny w odniesieniu do tytułu posta, ale jak już jesteśmy w temacie to jestem ciekawa Waszych odpowiedzi :D. Nie chodzi mi tu o opinie, że to zależy od książki, bo... no cóż to raczej oczywiste (w myśl jeśli coś jest dobre, niech trwa oraz więcej nie znaczy lepiej), ale bardziej ogólny zarys. Osobiście jestem zwolenniczką serii, bo mam wrażenie przy większości powieści jednotomowych zwykle mam żal, że autor nie pokusił się na rozwinięcie któregoś wątku. Wiąże się z tym fakt, dlaczego tak bardzo lubię seriale - po prostu jeśli coś mnie do siebie przekona, nie lubię kończyć naszej wspólnej przygody. 
Weźmy jako przykład serię Patricii Briggs o Mercedes Thompson. Aktualnie jestem po 9 tomach (przeczytanych częściowo w oryginale) i dalej nie mam dość. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w przypadku Anne Bishop, Ilony Andrews czy Brandona Sandersona, a mówimy tu tylko o tych w trakcie pisania. Chyba jeszcze nie zdarzyło mi się żałować, że cykl ma zbyt wiele części, ponieważ jeśli coś podbije moje serce to z przyjemnością wracam na spotkania z moimi ukochanymi bohaterami. Natomiast jeśli nie... cóż nigdy nie mam problemu z odrzuceniem kontynuacji, jeśli poprzednie tomy uważam za średnie. To wcale nie oznacza, że nie lubię powieści jednotomowych, bo w zależności od poruszanego przez autora tematu, z reguły są one w zupełności wystarczające, ale jeśli miałabym wybierać - zawszę wezmę stronę serii :D.

Prequele, sequele i inne takie
Teoretycznie nie należą do oryginalnej - weźmy jako przykład - trylogii, to jak to z nimi jest? Czytać jak się chce, czy może warto by zacząć od prequelu, przejść przez bazowy cykl, a dopiero później sięgać po kontynuację? Ja zwykle tak robię, jeśli zaczynam serię, gdy takie dodatki już się pojawiły (co zdarzało się niezwykle rzadko). Nie mam nic przeciwko poznaniu wydarzeń sprzed pierwowzoru w dowolnym momencie, bo szansa na zaspojlerowanie sobie jakiś ważnych elementów, choć istnieje, to jest nikła. Natomiast nie wyobrażam sobie sięgnięcia po np. Trylogię Zdrajcy, przed Trylogią Czarnego Maga. Nawet pomijając, że moim zdaniem ta druga była znacznie lepsza, to przecież automatycznie wiedziałabym, kto przeżyje wielką bitwę, czyli cały mój zachwyt finalnymi scenami szlag by trafił (ci, którzy czytali Canavan, na pewno wiedzą, o co mi chodzi). Podobnie jest z dodatkami - jeśli już mam na nie ochotę, to dopiero na sam koniec. 

To jak jest z tą kolejnością?
Tak ogólnie - kto z Was sięga po serie nie w kolejności, w jakiej zostały wydane, ale na chybił trafił? Dlaczego? I nie zadaję tego pytania z ironią, autentycznie jestem ciekawa, bo ja nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Nie dlatego, że przez to nie poznam przeszłych wydarzeń, bo bądźmy szczerzy, autorzy na tyle często wracają lub nawiązują do nich w dalszych tomach, że czasami czytając je jeden po drugim, można wręcz się zirytować. Ale nadal, jeśli książka okazałaby się ciekawa, nie mogłabym sobie wybaczyć, że nie zaczęłam od pierwszego tomu i nie poznałam tej historii od początku d końca, nie widząc co się wydarzy.
Trochę inaczej ma się sprawa z wielotomowymi kryminałami, w których część wspólną stanowi z reguły maksymalnie trzech bohaterów. Uwielbiam Alex Kavę za jej serię thrillerów psychologicznych z Maggie O'Dell i ten cykl zaczęłam od samego początku i czytam po kolei. Jednak zabrałam się również za lekturę Pętli Faye Kellerman, będącą bodajże szóstą częścią przygód o detektywie Decekrze i nie przeszkadzał mi  ten fakt podczas czytania. To jednak nie znaczy, że zupełnie nie odczułam braku znajomości poprzednich tomów. A skoro tak było przy powieści, która praktycznie nie skupiała się na wątkach osobistych, ale na rozpatrywanej sprawie, to jak można wpaść w sam środek fabuły i tego nie czuć? Co więcej czy można z czystym sumieniem krytykować fabułę, skoro nie ma się jej pełnego obrazu?

Kto z Was ma podobne zdanie? Kto zupełnie się ze mną nie zgadza? ;)




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi , proszę zostaw po sobie ślad. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Nie mam nic przeciwko linkom, jednak poza nimi, chyba wypadałoby napisać coś więcej ;)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka