Recenzja - „Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu” Anna McPartlin


- Mój pierworodny, Jeremy, został poczęty na skutek przemocy i zmarł na skutek przemocy,
ale dopóki żył, pozostawał światłem mojego życia. [...] Przyszłam tu po to,
żeby opowiedzieć o nim i o wszystkim, czego nauczył mnie ten krótki czas, który razem spędziliśmy.

Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu to moje pierwsze spotkanie z twórczością Anny McPartlin i zupełnie nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Naczytałam się mnóstwo pozytywnych opinii o Ostatnich dniach Królika i, tak bardzo jak jest to złe, przez ten pryzmat patrzyłam również na jej najnowszą powieść, przez co miałam bardzo wysokie oczekiwania. Tak więc autorka miała trudne zadanie, bo podczas naszego pierwszego spotkania, zamiast otwartego umysłu, jej opowieść trafiła na twardą ścianę wymagań. Co z tego wynikło?

Maisie zaszła w ciążę w wieku osiemnastu lat i przez to utknęła w związku z człowiekiem, który uważał ją za osobisty worek treningowy. Przez wiele lat nie mogła znaleźć w sobie siły by od niego odejść, aż do momentu, gdy trafiła na salę operacyjną ze spowodowanymi przez niego obrażeniami. Kilka lat późnej życie kobiety jest nadal jest trudne, bo Maisie opiekuje się chorą na demencję matką, pracuje na dwa etaty i wychowuje dzieci, jednak w końcu jest szczęśliwa. Aż do tego feralnego dnia. Pierwszego styczna 1995 r. Jeremy wymknął się z domu i już do niego nie wrócił. Rozpoczynają się rozpaczliwe poszukiwania. 

Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu? 
Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni…
Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć.
Głęboki wdech. Zaczynajmy
 (Źródło: Wydawnictwo HarperCollins Polska)

To przejmująca opowieść o poczuciu winy, nadziei, strachu i stracie, wywołująca całą gamę emocji, od uśmiechu po płacz. To książka niosąca ze sobą ważne przesłanie, poruszająca drażliwy temat tolerancji, przemocy w rodzinie i ukazująca, jak brutalne może być życie oraz do czego może doprowadzić strach. To książka, która zupełnie rozbiła mnie emocjonalnie. 

To, co mnie zaskoczyło od samego początku to sytuacja, w której dokładnie wiemy, jak potoczą się losy bohaterów, których przecież dopiero poznajemy. Nie jest to typowy zabieg, mający podkręcić uczucia czytelnika już w pierwszych stronach, ale faktyczne przedstawienie, jak zakończy się ta opowieść. Wywołało to u mnie pewną obawę, że autorka nie poradzi sobie z poprowadzeniem akcji, tak aby mnie zaintrygować czy wywołać emocje, skoro od samego początku wiem, jak będzie wyglądało zakończenie. Strach ten był zupełnie próżny. Okazało się, że Anna McPartlin dokładnie wiedziała, co robi, ponieważ pytania typu "jak?" i "dlaczego?", które zadawałam sobie podczas lektury, wywołały we mnie znacznie większą burzę. Przez to, że znałam finał tej historii, bardziej skupiłam się na emocjach, które płynęły do mnie z książki, wraz z bohaterami przeżywałam strach, rozpacz, wręcz czułam ich desperacką potrzebę odnalezienia Jeremy'ego. Tylko, że w przeciwieństwie do nich, ja już wiedziałam, że nie wróci do domu.

Jestem pewna, że już Wam o tym wspomniałam, ale cenię sobie książki, które mają realistyczne podejście zarówno do postaci, jak i do fabuły. Właśnie te historie zdecydowanie bardziej do mnie przemawiają, ponieważ sprawiają, że mogę poczuć uczucia targające bohaterami i wczuć się w ich sytuację. Taka książka dużo bardziej mną wstrząsa, pozostawia po sobie szalejące emocje i skłania do refleksji, bo obieram ją znacznie bardziej osobiście. Tak też było z Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu. Anna McPartlin powoli dostarcza czytelnikowi kawałki układanki składające się na tę historię, nie koloryzując poszczególnych fragmentów i nie popadając w przesadę. Od momentu zniknięcia Jeremy'ego akcja toczy się dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy Maisie, Bridie, Valerie i przyjaciół chłopaka, którzy walczą z czasem i starają się sprowadzić go do domu, a z drugiej czytelnik dostaje wgląd co właściwie wydarzyło się tamtego wieczora, czyli otrzymuje krótkie - bo zaledwie godzinne - fragmenty widziane oczami Jeremy'ego. Ten zabieg ogromnie przypadł mi do gustu, bo podsycało to moją ciekawość i jednocześnie stworzyło z tej emocjonalnej historii książkę, która trzyma w napięciu i nie pozwala odłożyć się na półkę. 

Wisienką na torcie jest narrator trzecioosobowy, ale patrzący na rozgrywające się wydarzenia oczami praktycznie wszystkich bohaterów. Obserwujemy więc Maisie, która choć stara się jakoś trzymać, obwinia się o zaginięcie syna i rozpaczliwie stara się go odnaleźć. Valerie, kochającą, młodszą siostrę, której ciężko porozumieć się z matką, młodą dziewczynę pragnącą, aby jej straszy brat wrócił bezpiecznie do domu. Bridie, starszą kobietę, której mózg zasnuł się mgłą. Chciałaby pomóc córce, pozostać przytomną na tyle długo, żeby pomóc w odnalezieniu ukochanego wnuka, ale uniemożliwia jej to choroba. Freda, policjanta, który po latach skrytych uczuć i pomagania Maisie, w końcu dostał szansę, aby ułożyć sobie życie z ukochaną. Niestety życie krzyżuje mu plany, bo podświadomie kobieta obwinia go za to, że tamtego wieczora nie było jej w domu. Mężczyzna robi wszytko, co w jego mocy, żeby odnaleźć nastolatka, ale czy kruche uczucie ma szansę przetrwać w tak trudnych okolicznościach? Przyjaciele Jeremy'ego. Młodzi ludzie, którzy choć tak się od siebie różnią, jakoś złapali wspólną nić porozumienia i wszyscy drżą w obawie, co mogło się stać. I na końcu Jeremy, czyli bohater, którego zdążyłam polubić na przestrzeni trzech stron, jednocześnie wiedząc, jaki będzie jego los. Złoty chłopiec, który krył w sobie wiele tajemnic i cierpienia, spędził dzieciństwo obserwując, jak ojciec katuje matkę i wziąć na siebie ciężar bycia jedynym mężczyzną w domu. Chłopiec, który zrobiłby wszystko dla swojego najlepszego przyjaciela. Autorka wykreowała fantastycznych bohaterów, ma się wręcz wrażenie, jakby Ci wszyscy ludzie nie żyli tylko na kartach jej powieści. 

Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu Anny McPartlin to książka o młodym człowieku, któremu nie dane było dorosnąć i o jego bliskich, którzy musieli poradzić sobie z tą stratą. Książka serwuje ogromy ładunek emocjonalny, wspaniałych bohaterów i historię, która ostatecznie wzruszyła mnie do łez, choć wcale się na to nie zapowiadało. Gorąco polecam.

Moja ocena: 8/10

Skończyłam czytać: wrzesień 2016 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 8/10
Ilość stron: 400
Okładka: miękka
Data wydania: 31 sierpnia 2016 r.
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Tłumaczenie: Maria Zawadzka
Cena (z okładki): 36,99 zł

- Wszystko będzie dobrze, Bridie - zapewniła Lynn.
- Wszystko było dobrze, ale czasy się zmieniają, a to, co dobre, stopniowo  staje się złe.
Nie możemy nic na to poradzić. Myślisz, że masz nad tym jakąś kontrolę,
ale tak ci się tylko wydaje, kochanie. [...] Nic już nie będzie takie samo. - Po jej twarzy pociekły łzy.
- Wszystko się zmienia, Bridie. Na tym właśnie polega życie.
- Ale przez pewien czas było tak dobrze - odpowiedziała, po czym zamilkła.



Książka przeczytana w ramach wyzwania Kiedyś przeczytam (za Dziedzictwo ognia)

11 komentarzy :

  1. Jak mi się podobają te delikatne okładki, to głowa mała! :D
    Chociażby dla nich mogłabym znaleźć czas na tę powieść ;)
    8/10 to dobry wynik :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja akurat czytałam jej pierwszą powieść, która mnie totalnie oczarowała i już nie mogę doczekać się, aż ta wpadnie w moje ręce. A okładki? CUDO!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się, że tak bardzo wzrusza. Chętnie przeczytam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię takie trudne książki, więc wpisuję ten tytuł na niekończącą się listę "Chcę przeczytać" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki emocje to lubię najbardziej. Po przeczytaniu twojej rzetelnej recenzji wiem wszystko, co chciałam wiedzieć o tej książce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka czeka na swoją kolej, mam nadzieję, że u mnie również wypadnie pozytywnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z początku nie byłam przekona do tej książki, jednak Ty rozwiałaś moje wszelkie wątpliwości.
    Będzie trzeba ją zdobyć :)
    Pozdrawiam serdecznie ;)
    http://bookparadisebynatalia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny tytuł, cudowna okładka i wnętrze, za którym na pewno się rozejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetna recenzja :) Taka bomba emocjonalna w postaci tej książki chyba jest mi ostatnio bardzo potrzebna, bo ma poziom tak drastycznie wyższy od tych wszystkich miałkich młodzieżówek :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po pierwsze... uwielbiam takie minimalistyczne okładki! Po drugie, naprawdę mnie zachęciłaś do sięgnięcia po tę książkę. Bardzo lubię wzruszające powieści, które pozostają w głowie na dłużej niż na 5 minut po przeczytaniu, zwłaszcza jeśli emocje poprzedzają świetne wykonanie :)
    Pozdrawiam, chocabooks :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wzuszająca i pełna emocji książka- biorę bez zastanowienia :D

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi , proszę zostaw po sobie ślad. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Nie mam nic przeciwko linkom, jednak poza nimi, chyba wypadałoby napisać coś więcej ;)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka